czwartek, 5 listopada 2009

"Jestem malarzem nieszczęśliwym..."


Gdy tylko otworzyłam puszkę z farbą, piosenka sama mi przyszła do głowy. Nie, spokojnie. Jeszcze póki co słoni na ścianach nie maluję, ale pędzlem machałam dziś z wielkim zacięciem. Przyszło bowiem tzw. natchnienie… Żaden obraz. Aż tak zdolna nie jestem. Futryny w drzwiach trzeba było na jakiś inny, bardziej pasujący do ogółu, kolor przemalować. 
Od poniedziałku się zabierałam. Ale nie dało rady. W górach halny, a zatem moje piwniczne ciśnienie spadło poniżej poziomu morza i czego tylko, a do tego jakiś black hawk zrobił sobie w mojej głowie manewry wojskowe… Każda próba postawienia się do pionu kończyła się katastrofą lotniczą, więc w jedynej słusznej, horyzontalnej pozie spędziłam całe południe. Wczoraj miałam klasycznego lenia i dopiero dziś niejako z przymusu wzięłam się do roboty. Rano oczywiście kawka, ciastka i klap na krzesło: tu poczytać, tam posłuchać, tu zinwigilować i… Ni ma… 
Pytanie pierwsze: Rachunek? – Zapłacony! 
Pytanie drugie: kablówka? – Jest! Światełka świecą!
Pytanie trzecie: Kabelek? – Na miejscu!
No to czemu nic nie działa, skoro wszystko działa?!
Pytanie w moim przypadku oczywiście retoryczne. Skoro „Nie można znaleźć serwera”, to ja się nie kłócę, ten zwierz w środku wie lepiej czemu nie można…
No to jak nie mogę wypić kawki przy ulubionej lekturze ulubionych stron – trzeba sobie znaleźć zajęcie. Poszłam na tzw. miasto. Poszukać farby. Obeszłam wszystkie trzy sklepy z takim towarem i gdzie był największy wybór? Oczywiście w czwartym, pode mną, wystarczyło windą zjechać i w przysłowiowych laciach zajść… Ale nie, rundę po wsi musiałam zrobić. Przynajmniej się dotleniłam.
I okazało się, że ja to chyba mam jakieś spaczone pojęcie o kolorach. Jakoś niespecjalnie się zdziwiłam, a nawet ucieszyłam, gdy zobaczyłam mój kornikowy kolor na planszach w sklepie. Za to, gdy okazało się, że na planszy jednej firmy był podpisany „soczysta pomarańcza” ,a na drugiej „dojrzała papaja”, to już mi dało do myślenia. Czy producenci farb mogliby uzgodnić między sobą nazwy kolorów, a nie mieszać ludziom w głowach? Jakby nie mogli napisać „pomarańczowy”…
Prawdziwy test zaczął się w momencie wyboru farby olejnej. Poprosiłam o coś beżowego. To taki jasny brąz. Przynajmniej tak mi się do dziś wydawało. I pan mi daje puszkę z brązową farbą…
- A coś bardziej beżowego? – spytałam nieśmiało.
- To jest beżowy. – pan zrobił niewyraźną minę.
- No dla mnie to raczej brązowy – wyszeptałam już niemal.
- Widzi pani, na puszce napisali, że to beżowy – pan pokazał mi puszkę z przepraszającym uśmiechem. – A tu jest brązowy, przynajmniej tak tu pisze. – i pokazał mi coś, co bym nazwała kolorem gorzkiej czekolady…
- No to może coś jaśniejszego w takim razie – uśmiechnęłam się do rozbawionego sytuacją sprzedawcy.
- No to z jaśniejszych jest kość słoniowa.
No dobra, niech będzie. Zobaczę co to za cudo. I zobaczyłam.
- Hmmm…. – westchnęłam. – To jakby bardziej kremowy.
- A kremowy to ja też mam – roześmiał się i pokazał mi coś co było trochę brudniejsze od białego…
Rany… Facet zaraz zejdzie ze śmiechu..
- A coś ewentualnie jeszcze ciemniejszego? – zrobiłam kolejne podejście.
- Nie, już nic. Bo jeszcze jest kawowy, no ale to chyba nie bardzo, co?
- Pan pokaże – jak desperatka normalnie…
I…
- Kawa to może i jest, ale z mlekiem. Przynajmniej moja wygląda podobnie – zamruczałam pod nosem, a sprzedawca już wcale nie krył rozbawienia.
Wzięłam w końcu tę kość słoniową. Małą puszeczkę. Jedną futrynę machnę, na próbę. Jak nie będzie pasować, to przynajmniej lamperię na korytarzu w końcu pomaluję…
I się zaczęło. W głowie mi śpiewało – co wyżej, a farba ściekała mi aż po łokcie. Obłożyłam podłogę folią, ale i tak co rusz odkrywałam nowe kropki pod nią (jak to możliwe?...). W połowie stwierdziłam, że ten kolor był najgłupszym jaki mogłam sobie wymyślić. Tzn. ogólnie ok., ale w zestawieniu z drzwiami… Bez komentarza… Pomalowałam tę futrynę do końca, żeby głupio nie wyglądało, umyłam łapy i poszłam z powrotem do sklepu. Pan o mało nie padł za ladą.
- Ja po tę kawę z mlekiem – zameldowałam grzecznie od drzwi z uśmiechem.
- Niby ten kawowy?
- No tak.
- A tamten nie pasuje?
- Ależ pasuje – bezczelna kłamczucha… - tylko teraz malujemy dalej.

Jutro pomaluję. Jak natchnienie nie ucieknie…

P.S.
M. zapamiętał, że ja nie Jola. Wizytówka nie była nawet potrzebna. Chyba długo ćwiczył. Ale kartkę zostawię. Nigdy nie wiadomo kiedy znów zapomni.



20 komentarzy:

  1. Witaj Ewulko! Panu w sklepie chyba się nie dziwisz? Przecież każdy facet zna tylko podstawowe kolory brzoskwinia to owoc nie kolor a łosoś to ryba. Po co ludziom tyle kolorów? Kiedyś malowałem gruszkowym i jakimś jeszcze - oba były żółte. Dlatego do malowania mieszkania farb nie kupuję - zostawiam to ślubnej. Pozdrawiam :-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Każdy kolory widzi inaczej, nie ma co się dziwić tylko wybierać i olewac to co myśli Pan sprzedawca :) Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  3. Dlatego też wszystkie kolory muszę zobaczyć sama, bo jak słyszę coś w stylu "brzoskwiniowy sad", albo "dojrzały melon", to mam przeróżne skojarzenia. A jak zobaczę to wiem, czy pasuje i czy się podoba... I też jestem zwolenniczką "normalnych" kolorów, takich jak nas w szkole uczyli, i takich z natury, bo jak wygląda mleczna a jak gorzka czekolada chyba każdy widział i wiadomo, że ten brąz ma inny odcień... Choć ten gruszkowy mnie zastanowił... Chyba jeszcze nie widziałam:)Pozdrawiam kolorowo:)))

    OdpowiedzUsuń
  4. I to właśnie było przeszkodą w dogadaniu się ze sprzedawacą. Bo ja szukałam czegoś, co miałam w głowie i co miało dla mnie określoną nazwę, a pan odczytywał podpisy na puszkach z farbą:)Idę malować. Ciekawe co mi tym razem wyjdzie:)Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
  5. Ewutku, ostatnim razem przeżyłam taka zabawę, wybierając gotowe kolory Duluxa. W końcu w kuchni mam "słoneczny jęczmień" , co koleżanka skomentowała: " chyba ten, co tak nazwał kolor, miał aktualnie jęczmień na oku". Nie wykluczam tej możliwości, dla mnie to kolor szampana. Dobrze,że chociaż wszędzie biały jest zwyczajnie biały.Miłego, :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Mówi się, że podróże kształcą, Ty możesz powiedzieć, że malowanie kształci. Poznałaś tyle nowych kolorów!Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  7. I niech jak najdłużej biały zostanie białym a czarny czarnym, bo jak je jeszcze zaczną nazywać wydziwianymi określeniami, to już całkiem się pogubimy... Te wszystkie brzoskwiniowe sady i letnie poranki wystarczająco mącą w głowach.Pozdrawiam kolorowo:)

    OdpowiedzUsuń
  8. Hihi:) Raczej nie tyle kolorów co ich nazw:) A nawet różnych wariantów nazwy dla tego samego koloru... Dobrze, że już więcej żadnej farby nie będę potrzebować:)Pozdrawiam ciemną nocą:)

    OdpowiedzUsuń
  9. Kiedy ostatnio malowałam kuchnię,chciałam kolor brzoskwini.I najbardziej pasowała farba o nazwie "carmel".Też mnie zdziwiło, że nie ma po prostu białej, czarnej,czy zielonej tylko jakieś "jęczmienie" albo "letnie poranki".

    OdpowiedzUsuń
  10. "Carmel" i "brzoskwinia"? O mamo:))) Przecież to ma tyle wspólnego ze sobą co lody brzoskwiniowe polane karmelem:))) Nie wiem kto wymyśla nazwy kolorów, ale pewnie na trzeźwo tego nie robi, hihi:))Pozdrawiam serdecznie:)

    OdpowiedzUsuń
  11. łomatko..a ja mam na ścianie rzymski poranek ,u dziewczyn śliwka węgierka i jakieś Moulin Rouge(czy jak tam zwał..)dobrze,że nie żaden alizaryn kraplak!!!te nazwy mnie dobijają...

    OdpowiedzUsuń
  12. Śliwkę węgierkę kojarzę bez problemu, Moulin Rouge jakoś pod któryś odcień różu mi podpada (ale chyba nie "majtkowy"?...), ale rzymski poranek to już abstrakcja... Czyżby jakiś delikatny błękit?... Rany, po co komu tyle takich dziwacznych nazw. Że niby ładne i klienta mają przyciągnąć?... :)

    OdpowiedzUsuń
  13. Hej. Faceci sa daltonistami,nie wiedzialas o tym? Caluje.

    OdpowiedzUsuń
  14. na szczęście znam też takich, którzy świetnie sobie radzą z kolorami:) czasem nawet lepiej od niejednej kobiety:)

    OdpowiedzUsuń
  15. Moulin to taki buduarowy jakby ciepły róż,ciemny..a poranek jest jak taka różowawa kawa z mlekiem heheh:)i zmienia kolor w zależności od światła,ładny,ciekawy,kolor,ale nazwa..łomatko!

    OdpowiedzUsuń
  16. ~postautoportret9 listopada 2009 08:57

    No niech skonam hehe kawa z mlekiem i kość słoniowa... Zaczynam myśleć, że po prostu odwiedziłaś zły sklep...zamiast z farbami, poszłaś na kawę do sklepu z antykami...nie dziwię się, że sprzedawca pękał ze śmiechu... hehehe - nauczycielowi hihi gratuluje szybkiego zaskoku... Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  17. Na gg jest taka fajna minka ... i jakby można tutaj było, to właśnie jej bym użyła, żeby oddać to co można zrobić wybierając kolory i gubiąc się w nazwach wymyślonych na potrzeby ich producentów:)))

    OdpowiedzUsuń
  18. No i się śmieje ze mnie nieszczęśliwej, no.. :))) Ale znowu nauczyłam się czegoś nowego - nigdy nie kupuj farb kierując się nazwami na opakowaniu, zawsze zajrzyj do środka, bo możesz się zdziwić:)A wiesz, że nigdy nie byłam z sklepie z antykami? Hmmm... Bo muzeum to jednak nie to samo - też antyki ale nie na sprzedaż:)

    OdpowiedzUsuń
  19. ~postautoportret10 listopada 2009 00:32

    to może po prostu czas odwiedzić jakiś...pozdrawiam równie ciepło

    OdpowiedzUsuń
  20. E, może lepiej nie:) jeszcze mi się coś spodoba i co wtedy?... dobudować pokój?.. :)

    OdpowiedzUsuń