środa, 18 lutego 2009

młodzi pytają

Lekcja jak każda inna. Właśnie tłumaczę czym jest służba cywilna, na czym polega system łupów, czego my - szarzy obywatele, powinniśmy się spodziewać w kontaktach z urzędnikami (wg norm unijnych, a jak), gdy nagle z tyłu klasy dobiegło mnie pytanie:
- A dlaczego w kościele nie można się rozwieść?!
Spojrzałam zdziwiona. Pytanie rzucone tak trochę ni z gruszki, ni z pietruszki, bo nic o rozwodach nie mówiłam, nawet o nich nie pomyślałam...
- No to zależy w jakim kościele - odpowiedziałam natychmiast, ciągle się zastanawiając nad przyczyną postawionego pytania.
W klasie zapadła cisza. Głowy uczniów zaczęły się kręcić na linii tablica (czyli ja) - tył klasy (autor pytania).
- Jak to jakim.. - wyszeptał niemal szeptem.
- No tak, bo nie wiem, czy mówisz o kościele prawosławnym, katolickim, ewangelickim...
I zobaczyłam jego okrągłe ze zdziwienia oczy. Już wiedziałam. Rzucił pytanie, by 'rozwalić' lekcję, ale nie spodziewał się, że tak zareaguję. Że odpowiem.
- Nooo... W naszym - wyjąkał cały czerwony.
- W kościele katolickim nie ma rozwodów, ale w wyjątkowych sytuacjach można otrzymać unieważnienie małżeństwa.
W sali zaszumiało. Nagłe ożywienie dopadło też tych, którzy już byli myślami na zbliżającej się przerwie.
- Zrobimy za tydzień zamiast wos-u wdż (wychowanie do życia w rodzinie)? powie nam pani coś o tych unieważnieniach? - wprost zasypali mnie pytaniami.
- Dzisiaj i tak już nie zdążymy, bo zaraz dzwonek, ale za tydzień jak najbardziej.
No i zapomniałam! Tydzień minął, a ja oczywiście zapomniałam, jak nic... Złapałam dziś klucz, dziennik, podręcznik i potuptałam po schodach na górę.
- To dziś o tych unieważnieniach? - zaatakowali mnie już przy drzwiach. Wzięłam głeboki wdech i wydałam z siebie tylko ciche "Upsss.."
- Zapomniała pani.. - zobaczyłam ich skrzywione miny.
- Szczerze mówiąc, tak. Ale nic się nie dzieje. Damy radę.
Sięgnęłam w zakamarki pamięci i ... samo się potoczyło. Opowiedziałam jak się ma sprawa rozwodów w innych kościołach, wyjaśniłam na konkretnych przykładach, kiedy można uzyskać owo unieważnienie małżeństwa w kościele katolickim. Nie jest to może proste, ale też i nie jest niemożliwe. Jednak stopień trudności i czas, jaki trzeba poświęcić na osiągnięcie celu, często odstraszają zainteresowanych.
W tym momencie jedna z uczennic spytała po co w ogóle ludzie biorą ślub, skoro i tak potem się rozwodzą.
No właśnie. Dlaczego tyle małżeństw się dziś rozpada?
Dyskusja rozkręciła się na dobre, a ja - przyznam szczerze, byłam zaskoczona argumentami, jakimi posługiwali się ci 14,15-latkowie.
Jest tak: poznajemy się, piszemy do siebie na gg, albo smsy, a jak się spotykamy, to często nie mamy ze sobą o czym rozmawiać, bo już o tym pisaliśmy.
Spytałam, czy nie lepiej byłoby zadzwonić do tego kogoś, zamiast w 5-ciu smsach opisywać swoje plany na przyszłość.
- Nie, bo jak odpisuję, to mogę się zastanowić nad odpowiedzią - powiedział ktoś z klasy.
- Dobrze, ale czy w życiu zawsze jest czas na zastanowienie się nad odpowiedzią i na poprawianie jej niezliczoną ilość razy? - zapytałam.
Dyskusja toczyła się dalej. Sami przyznali, że młodzi ludzie często mylą świat wirtualny z rzeczywistością. Informatyzacja życia spowodowała, że zatraciliśmy umiejętność rozmawiania ze sobą bez pośrednictwa tych wszystkich nowinek technicznych. Gdy spytałam, kto ostatnio napisał list, przyznali, że na polski trzeba było, to napisali. Ale taki ze znaczkiem i w kopercie - to nie. E-maile też rzadko wysyłają. Zadzwonić? Eeee... Za drogo. Smsy są tańsze i docierają do adresata niemal natychmiast.
Zatem, skoro nie potrafię rozmawiać z drugim człowiekiem, jak mam stworzyć udany zwiazek, który w głównej mierze opiera się na komunikowaniu się? I to komunikowaniu się bezpośrednim. Nie wyobrażam sobie bowiem żony esemesującej do swego męża, który jest w pokoju obok, z pytaniem, czy ma ochotę na kawę, bo akurat robi dla siebie. Raczej zaglądnie do pokoju i zapyta o to...
I wbrew pozorom, nie zeszliśmy wcale z tematu. W tzw. międzyczasie poruszyliśmy jeszcze kwestię: Czy to już miłość, czy może ciągle jeszcze zauroczenie, albo zakochanie...
Dopiero dzwonek brutalnie przerwał rozmowę. Jeszcze kilka osób zostało, by dopytać się o to, czy tamto, by upewnić się o prawidłowości swego rozumowania...
No to w końcu, jak to jest z tą naszą młodzieżą? :)

18 komentarzy:

  1. Effciu, młodziez nie jest zła, tylko totalnie zaniedbana przez rodziców.Nikt z nimi w domu na takie tematy nie rozmawia, a kazdy powinien porozmawiać z własnym dzieckiem na temat tego co sie z nim dzieje w okresie pokwitania, pomóc mu zrozumiec jakie zachodza zmiany w metabolizmie i tym samym w psychice. Dziewczynom wytłumaczyc dlaczego tydzien przed okresem zaczynaja byc dla wszystkich niemiłe, nauczyc sledzenia swego zdrowia, porozmawiać o antykoncepcji, przekonać,że zbyt wczesne wspólżycie jest szkodliwe, wytłumaczyc dlaczego, a nie straszyc grzechem i piekłem.Nikt o tym z nimi nie rozmawia, a wiesz dlaczego- bo się wstydzą.Kiedyś,gdy zapytałam sie mojej koleżanki, czy juz rozmawia ze swoją córka na "te tematy" popatrzyła na mnie i powiedziała - nie , bo mnie to krępuje. A ponieważ nie należe do delikatnych to zapytałam- a nie krępowałas sie powołać ja do życia?Ze 3 dni ze mna nie rozmawiala, a potem przysłała swa córke do mnie z pytaniami.Ja się nie krepowałam a "za karę" pierwsza wiedziałam gdy jej córka się po raz pierwszy zakochała. Naprawde Effciu, na ogół niewiele dzieci wynoszą z domów i to niezależnie od tego, gdzie mieszkają.Dobrze, że maja nauczycielke taka jak Ty.Miłego Effciu, :)

    OdpowiedzUsuń
  2. beatris3076@op.pl19 lutego 2009 09:34

    umiałaś zainteresować uczniów tematem a to jest ważne.Bo jeśli nauczyciel tylko odbębnia swoją lekcję bo taki jest program i nie jest w stanie zainteresowań niczym co ich interesuje choćby na chwilkę to nigdy nie będzie miał uznania w ich oczach.Miałam kiedyś taką nauczycielkę od matematyki...jako że nie jestem umysłem ścisłym na matematykach,fizykach i czasem chemiach męczyłam się okrutnie,jednak w szkole średniej chętnie chodziłam na matę bo właśnie nauczycielka dość ciekawie jak dla mnie prowadziła te lekcje.Nasza młodzież nie jest taka zła jak widać.Pozdrowienia uczniowskie;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Effka, Twoi uczniowie są fantastczni, ale nie dziwię się, mają przecież też wspaniałą nauczycielkę. Większość uczniów to dzieciaki potrzebujące zainteresowania, informacji, wskazówki. Ponieważ współczesne rodziny coraz częściej z różnych powodów nie potarfią zaspokoić dzieciom ich potrzeb, to szkoła musi dom zastąpić. A przecież programy nauczania są tak ułożone, że brakuje czasu na uczenie i ćwiczenie komunikacji, czy wyjaśnianie wszystkich problemów uczniów. Dobrze jednak jeśli mogą, choćby czasem, porozmawiać z nauczycielem, zadać pytania, dyskutować, myśleć. Na pewno ta lekcja nie tylko dała młodzieży konkretne wiadomości, ale także umiejetności wyrażania swoich pogladów, no i jeszcze przekonanie, że warto rozmawiać.Ja już nie pracuję w szkole, ale takie lekcje to wspaniałe przeżycie także dla nauczyciela i teraz tego przeżycia Ci Effko zazdroszczę.

    OdpowiedzUsuń
  4. Też to zauważam. Dzieciaki właściwie wychowywane są pod tym względem przez rówieśników lub bardziej doswiadczonych starszych kolegów i naprawdę mają problem, by przełamać się i rozmawiać o "tych sprawach" z kimś dorosłym. Używają przy tym bardzo wulgarnego języka i czasem te rozmowy są bardzo, bardzo trudne. No ale tak moja rola, by nauczyć ich czegoś więcej poza wojnami, stylami w sztuce, prawie podaży czy popytu. Więc rozmawiam. Program nie zając - nie ucieknie. Swoje zdążę zrobić, a póki są chętni do rozmowy, trzeba korzystać.Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
  5. Ja też wysiadam przy przedmiotach ścisłych... Rany - męka niesamowita. Zwłaszcza na fizyce, której nie rozumiałam ni w ząb i było to coś dla mnie niezwykle nudnego - nic tylko regułki i wzory, w których nie rozumiałam niemal niczego. Chemię za to uwielbiałam. No ale nie ma się co dziwić - byłam na biol-chemie:) Ale, że historia i tak była zawsze z nich wszystkich "naj", więc skończyłam jako historyk - albo histeryk, jak kto woli;)

    OdpowiedzUsuń
  6. Nie wszyscy są tacy fantastyczni:) Ale część - a i owszem. Mnie też przynosi satysfakcję możliwość porozmawiania z uczniami. Czasem nie zdają sobie sprawy, że w ten sposób zmuszam ich do myślenia i uczę formułowania własnych argumentów. A zatem przy okazji każdej takiej dyskusji, choćby nie wiem czego dotyczyła - też się ucza. I czasem się uśmiecham pod nosem, jak zacierają pod ławkami ręce, że udało im się mnie "zagadać" i "odpłynęłam z tematem" - przecież właśnie w tym momencie, nieświadomie, uczą się rzeczy jak najabrdziej przydatnych w zyciu.Pozdrawiam:)))

    OdpowiedzUsuń
  7. Chętnie przyłączyłabym się do tej klasy, usiadła nieśmiało w ostatniej ławce... tak na jedną godzinkę, aby przypomnieć sobie młodzieńczą ciekawość, zapał i bunt! To co opisałaś poświadcza, że młodzi są chętnie na dialog, jedynie trzeba dać im ku temu okazję... cierpliwie, z wyczuciem, otwarcie - dokładnie tak, jak Ty to robisz. W ten sposób zdobywa się ich zaufanie, a również szacunek. Wiadomo, że nie wszyscy z tego skorzystają i mowa o obydwu stronach, lecz w tym wypadku jestem dobrej myśli. Moje uznanie dla Ciebie! Zawsze byli tacy i tacy uczniowie, jak też różni nauczycieli, zmieniają się czasy, ale nie ludzie. Effka, życzę Ci, abyś pozostała czujną i wrażliwą na oczekiwania "młodych", wszystkiego dobrego dla Ciebie! Pozdrawiam serdecznie! :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Hej! Dzieciaki teraz są diabelnie mądre,szybko się uczą jeśli coś je interesuje. Technikę opanowują zanim jeszcze pójdą do szkoły...Brak umiejętności takiej komunikacji do jakiej jeszcze my jesteśmy przyzwyczajeni, jest następstwem dzisiejszych, szybkich, skomputeryzowanych czasów...Zagonieni rodzice,brak czasu,brak rozmowy,brak bliskości. I jak dziecko ma nauczyć się być z kimś długo w związku gdy obserwuje rodziców (oddalających się od siebie), jak ma nauczyć się rozmawiać, gdy sam rodzic wykorzystuje w tym celu telefon, gg sms...A my? Jak często wolimy pisać z nieznajomym niż rozmawiać z nim na skyp`ie chociażby? Pozdrówki zadumane...:))

    OdpowiedzUsuń
  9. AtinablogBezdomna20 lutego 2009 12:51

    Myślę, że jest dobrze. Tylko trzeba poświęcić im czas i rozmawiać nie jak z dziećmi, tylko jak z dorosłymi. Wtedy czują się szanowani:) Mam rację?:)))

    OdpowiedzUsuń
  10. Dziękuję;)Staram się jak mogę i wiem, że są pytania, na które trzeba odpowiadać, podobnie jak są te, które należy przemilczeć i pozostawić bez odpowiedzi. Dziś np. w łobuzami z jednej z klas prowadziliśmy dyskusję nad wyższością pracy fizycznej nad umysłową (lub odwrotnie). Nie rozumieli pojęcia "praca umysłowa" i zdziwili się, że siedząc za biurkiem, wypełniając formularze, prowadząc negocjacje czy nawet ucząc można się zmęczyć czasem bardziej niż nosząc cegły na budowie. Na koniec nawet przyznali, że praca nauczyciela jest trudna i męcząca, bo nie tylko trzeba dużo umieć (!), ale jeszcze trzeba prawie cały czas stać i mówić, i uciszać, i pilnować... Czyżbym osiągnęła mały sukces pedagogiczny?:)

    OdpowiedzUsuń
  11. Oj tak - też mam wrażenie, że one rodzą się z telefonem w jednej ręce i myszką do komputera w drugiej:) To co ja opanowuję krok po kroku i na zasadzie łopatologicznej - oni łapią w lot i nic nie jest dla nich niemożliwe w tym informatyczno - technicznym temacie.Co do rozmów "świat wirtualny a rzeczywisty" - to jeden z powodów, dla których nie mam skype'a. Wiem jak wciąga gg, Czasem rozmawiam z kimś tylko na gg, a widzimy się raz na przysłowiowy ruski rok. Jak nie miałam gg widywaliśmy się częściej.... Jest to na pewno świetne dla podtrzymania znajomości, ale nie dla samej znajomości.Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
  12. Masz calkowitą rację:) Gdy traktuje się ich poważnie i nie zmienia się raz ustalonych reguł - są w stanie podporządkować się im. Ale gdy nagle coś się zmienia, odwołuje - bez wyraźnego powodu, zaczynają się burzyć. Nikt z nas też nie lubi takich sytuacji. No i trzeba ich słuchać. Niekiedy z cichego mruczenia pod nosem można wyłowić ważne informacje, czasem cenniejsze niż te wykrzyczane na głos.

    OdpowiedzUsuń
  13. Ach, najlepiej się rozmawia na tematy, które jakoś tak ni z gruszki, ni z pietruszki, same się w czasie lekcji urodzą. Często dość mi się zdarza, na wychowawczej zwłaszcza, że zaczynam coś, a potem dyskusja zbacza na inny tor. Pozwalam na to chętnie, nie denerwuję się, że mój plan wziął w łeb: wszak w sumie o to chodzi, by z dzieciakami rozmawiać na tematy, które im są bliskie, przemycając przy okazji coś, co chciałabym, by im w głowach zostało.Rozwód. Przyznam, że sama przeszłam. I była to chyba najtrudniejsza decyzja mojego dotychczasowego życia. Nigdy jej jednak nie żałowałam. Jeśli już, to mogłabym żałować poślubienia Go, ale.. czy jest sens płakać nad rozlanym mlekiem?

    OdpowiedzUsuń
  14. Ja też tak lubię. Jest bardziej naturalnie i spontanicznie, a nie wymuszone i na siłę. Nawet jak przeskoczymy z tematu na temat - świat się nie wali. Póki młodzi pytają i chcą dyskutować - dajmy im tę szansę.

    OdpowiedzUsuń
  15. Ewek no czynia postepy jak widze.. zaskoczylo mnie to bo przez ostatni rok pobytu w tej szkole głowa mnie bolała na sama mysl o tym co sie bedzie dzialo na kazdej kolejnej przerwie i lekcji.

    OdpowiedzUsuń
  16. Czynią, czynią:)

    OdpowiedzUsuń
  17. Kwestia dobrej taktyki i każdego zainteresujesz lekcja ;)

    OdpowiedzUsuń
  18. Czuję się jak strateg na polu bitwy:D

    OdpowiedzUsuń