poniedziałek, 23 lutego 2009

wspomnienie jest formą spotkania

Przebalowałam dwa dni i przyznaję, że dawno tak wspaniale nie świętowałam urodzin:) W końcu taki dzień jest tylko raz w roku. Zatem - tak całkiem dla siebie, nie z przymusu, tylko z własnej i nieprzymuszonej woli, mogłam ubrać się w sukienkę (to nic, że dopiero rano na szybko ją przerabiałam i z seryjnej zrobiłam własną wersję:) wystraczyła igła, nitka i gotowe) a nawet pomalować (i okazało się, że to nie boli, no - chyba, że ktoś zamiast na rzęsy trafia mascarą do oka, ale ten etap mam już dawno za sobą:D ).
Dziś jednak moje myśli krążyły wokół tych, którzy świętowaliby właśnie dzisiaj. Aga i Irek...
Pamiętam, jak kiedyś na jakiejś przerwie miedzy wykładami rozmawiałyśmy o śmierci. I Agnieszka powiedziała wtedy, że umrzeć w swoje urodziny wcale nie jest tak źle - nikt nie będzie mieć wtedy kłopotów z policzeniem - żył już 87 lat, czy może jeszcze to było 86... I pamiętam ten dzień, 9 lat temu, gdy przyjechałam z pracy i powiedziałam do Mamy "Zadzwonie wieczorem do Agi, pewnie będzie u rodziców. Zawsze w urodziny jest u nich." (ona nie miała u siebie telefonu...) I kilka chwil później zadzwonił Brat. Kazał mi sobie usiąść. Wyśmiałam go. Ale jego ton sprawił, że siadłam potulnie na podłodze w przedpokoju. A on mi mówi "Aga nie żyje..." "Nie rób sobie jaj! Ja zaraz będę do niej dzwonić z życzeniami". "Zginęła dzisiaj jak jechała rano ze szkoły".
Dobrze, że usiadłam. Ryczałam trzy dni jak bóbr...
Na jej pogrzebie spotkałam Irka. Ostatni raz go widziałam na Wszystkich Świętych, gdy pojechałam do Babci na grób. Był wikarym w tej parafii. Pracowali z Agą w jednej szkole. I to On m.in odprawiał pogrzeb. Widziałam jak mu się oczy uśmiechnęły, gdy mnie zobaczył. Podszedł do mnie na cmentarzu, gdy czekaliśmy na resztę żałobników.
- Hej. Tyle czasu minęło od ostatniego spotkania. Musimy się kiedyś zobaczyć i pogadać- przywitał się.- Bo potem będzie, że się spotykamy tylko na cmentarzach i pogrzebach - mrugnął do mnie okiem. 
I spotkaliśmy się. Pół roku później. Na jego pogrzebie... Jechał do chorego i zasłabł za kierownicą. Zmarł miesiąc później w klinice...
Najcieplejszy i najserdecznieszy człowiek, jakiego poznałam. Jeszcze wtedy nie był księdzem. A, że to nie była jeszcze era komórek i gadu-gadu, więc kontakt był listowny. I za każdym razem, w każdym liście, na każdej kartce, nawet świątecznej, w rogu był narysowany mały kwiatuszek. Rysował je dla wszystkich swoich przyjaciół. I tylko dla przyjaciół...
I czasem się zastanawiam, jakby się potoczyły ich losy, nasza znajomość, gdyby nie te dwa wypadki. Chwila i nie ma. I nic się nie da już zrobić, odkręcić, przewinąć jak rolki filmu. Życie jest ulotne. Trzeba więc je mądrze przeżyć. Drugiej szansy nie będzie.

14 komentarzy:

  1. Ważne aby ich mieć zawsze w sercu i pamięci, trzeba żyć dla niech i mieć nadzieję, że mają lepsze życie, niż te tutaj na dole...

    OdpowiedzUsuń
  2. zasmucił mnie ten post...mija serdeczna koleżanka Iwona zginęła w wypadku samochodowym w 1995 roku,ale ja w dalszym ciągu gdy o niej coś wspomnę głos staje się drżący w oczach pojawiają się łzy,więc staram się mówić o niej bardzo mało...jednak w mojej pamięci jest zawsze...i dlatego na moim blogu i nawet na moim profilu w "naszej klasie" jest wiersz księdza Twardowskiego "Śpieszmy się kochać..." i chyba dlatego tak bardzo zabiegam o wiele spotkań,staram się utrzymać z ludźmi których lubię jakikolwiek kontakt.Pozdrawiam serdecznie i cieplutko.

    OdpowiedzUsuń
  3. Effciu, życie jest tylko chwilą, a nam sie wydaje czasem,że trwa wiecznie.Ci, którzy od nas odchodzą, będą tak długo z nami dopóki ich wspominamy. I to, że nie ma ich fizycznie obok nas zawsze trochę boli, ale są w naszej pamięci i najważniejsze, by pamiętać o nich tak zwyczajnie, na co dzień, bez ciągłego smutku, ale z tkliwym uśmiechem.Pozdrawiam cieplutko, anabell

    OdpowiedzUsuń
  4. Tam też są, w sercu i pamięci. Są ludzie, których się nie da zapomnieć i m.in. Oni do nich należą.

    OdpowiedzUsuń
  5. To tak jak ja. Dla mnie kontakt z 'żywym' człowiekiem to więcej niż rozmowa przez telefon lub kilka napisanych słów. Przeczytałam kiedyś takie słowa "Muszę ludzi kochać dziś, bo jutro możemy się nie spotkać". I czasem tak właśnie jest, że nie mamy świadomości , że widzimy kogoś ostatni raz...

    OdpowiedzUsuń
  6. Na samo ich wspomnienie uśmiecham się sama do siebie:) Im nigdy uśmiech nie schodził z twarzy. I takich ich pamiętam.Ściskam ciepło:)

    OdpowiedzUsuń
  7. Ewa, nie potrafię w tej chwili nic mądrego napisać... Więc tylko tyle, że rozumiem. Wspomnienia są jak uchwycone promyki słońca w deszczowy, ponury dzień. Igrają w naszej pamięci, przywołują obrazy, dźwięki... Chociaż wciąż nie potrafię pogodzić się z koniecznością żegnania bliskich, chociaż wciąż kłócę się o to w myślach z Absolutem, to jednocześnie wiem, że nie można uniknąć nieuniknionego. Staram się przywoływać z pamięci uśmiechy tych, którzy odeszli, łudzę się nadzieją, że nie czują bólu, że już nie cierpią... i że może kiedyś ich spotkam... Przepraszam, nie dam rady teraz dokończyć tego postu. Może nie powinienem zaczynać... Pozdrawiam Cię bardzo serdecznie i dziękuję, że jesteś...

    OdpowiedzUsuń
  8. Ten tekst jest smutny, ale jakże naturalny. Na codzień nie myślimy o pożegnanich, choć wszyscy w którymś momencie swego życia spostrzegamy, że śmierć jest. I zawsze pozostaje niedosyt, że czegoś nie zrobiliśmy, czegoś nie powiedzieliśmy, czegoś nie pokazaliśmy. A życie po starcie kogoś bliskiego zawsze jest już inne. Jednak pozostają wspomnienia i nimi trzeba się cieszyć, a ból po stracie kiedyś słabnie.

    OdpowiedzUsuń
  9. "Spieszmy się kochać ludzi..." - wszyscy znamy ten wiersz, lecz zbyt często zapominamy o jego przekazie. Ileż wiązanek na pięknych, marmurowych nagrobkach... dla uspokojenia wyrzutów sumienia. Za życia nie pamiętało się, by wręczyć choć skromną różę, by odwiedzić, porozmawiać... Tymczasem śmierć nie oszczędza również młodych. Mój sąsiad zawsze żegnał się z dziećmi (dojeżdżał do pracy), jakby nigdy miał ich już nie zobaczyć. Wydawało się to nawet przesadą. Kiedyś jednak nie wrócił... może przeczuwał, że osieroci je tak szybko. Smutna, ale refleksyjna notka. Pozdrawiam Cię serdecznie!

    OdpowiedzUsuń
  10. Tak... "zostaną po nich buty i telefon głuchy"... Nigdy nie wiadomo kto kiedy odejdzie. Taki nasz los - nieprzewidywalny.

    OdpowiedzUsuń
  11. Śmierć zawsze przychodzi nie w porę - za szybko, albo za późno. Nigdy na czas. Zaskakuje w najmniej odpowiednim momencie. I jedyne co możemy, to przynajmniej próbować pogodzić się z nieobecnością tych, którzy odeszli.

    OdpowiedzUsuń
  12. Rozumiem doskonale. I też Ci dziękuję za Twą obecność.

    OdpowiedzUsuń
  13. Ludzie po prostu odchodzą. Jakże często wydaje nam się, że odchodzą niesprawiedliwie, kiedy wciąż jeszcze tyle mieli do zrobienia w swoim życiu. I w naszym życiu. Nie wiem, dlaczego tak jest. Ktoś w ogóle wie? Chyba po prostu możemy tylko o nich pamiętać. Spotykać się z nimi we wspomnieniach, jak to pięknie napisałaś..

    OdpowiedzUsuń
  14. Też czasem zadaję to pytanie: Dlaczego teraz? Dlaczego tak młodo?Ale potem przychodzi odpowiedź: Widać zrobili wszystko, co do nich należało,a tylko my uważamy, że jeszcze coś mieli do zrobienia. Trudno jest tak od razu pogodzić się z czyjąś nieobecnością, i to taką na stałe. Ale właśnie - mamy wspomnienia. Dzięki nim możemy choć na chwilę przywrócić obrazy z przeszłości...

    OdpowiedzUsuń