Siedząc u Costy nad wiaderkiem cappuccino, wypowiedziałam głośno ciche życzenie zakupu jakiegoś obrazu na ścianę. No – może słowo „obraz” przy moich zdolnościach finansowych, to trochę za dużo powiedziane, ale jakieś takie namalowane „coś”, w ramce. Ładne, ale nie cukierkowe. Bo ściana pusta. I tak mało przytulnie.
Ewa zaoferowała się coś namalować. Ale za chwilę się wycofała:
- Bo ja tylko kwiatki umiem….
Mogą być i kwiatki. Cokolwiek. Wybredna nie jestem.
Ale po kolejnym łyku spienionego napoju zaproponowała inne rozwiązanie:
- Przecież zrobiłaś tyle zdjęć na wakacjach. Włóż któreś w antyramy i powieś. W albumie i na monitorze komputera wyglądają całkiem, całkiem, to czemu na ścianie mają tak nie wyglądać?
Dobrze mądrego posłuchać. Właściwie nie miałam problemów z wyborem. Mam swoje ulubione zdjęcia. Tylko nagle z planowanych trzech, zrobiło się pięć.
Gdy pani fotograf z tajemniczym uśmiechem na twarzy wręczyła mi do ręki kopertę, niezbyt wiedziałam czego się spodziewać po wyjęciu jej zawartości. Z lekko drżącą ręką wyjęłam zdjęcia i… rozpłynęłam się całkowicie. Efekt przeszedł moje najśmielsze oczekiwania.
Przytargałam do domu pięć antyram, trzy arkusze czarnego brystolu, rozsiadłam się na dopiero co wypranym dywanie i… I tego się nie da opisać. Już format zdjęć zrobił swoje. Teraz zaś zadawałam sobie pytanie, czy to na pewno ja robiłam te zdjęcia. Niby te same, a jednak całkiem inne!
Zadzwoniłam po Tatę. W Sylwestra rano zjawił się z wiertarką. Udarową, bo inna nie dałaby rady moim ścianom. Mieszkam bowiem w bunkrze przeciwatomowym, gdzie każda ściana jest zbrojona chyba podwójnie. I o zwykłym przybiciu gwoździa do ściany mogę zapomnieć.
Szybkie decyzje, gdzie co ma wisieć i do roboty. Roślinki zawisły, choć już prawie, prawie, a trzeba by skapitulować. Przyszła kolej na tematykę morską. Ta miała zawisnąć nad kanapą. Miała. Przymierzyliśmy co i jak. I… Zbrojenie? No to obok. Kilka sekund później złamane wiertło niebezpiecznie szybowało w kierunku choinkowych bombek.
Czekam na miłego pana majstra. Obiecał przyjechać z młotem udarowym. Jak on nie pomoże, to zostanę z dwiema artystycznymi dziurami w głównej ścianie pokoju i antyramami na fotelu. Aż w końcu przykleję te antyramy do ściany jakimś super klejem...
Ewutku, pociesz się, ja też mieszkam w takim bloku. I dlatego wszystko to co wisi, wisi na listwie mocowanej do ściany. A różną wysokość zawieszenia uzyskałam dając rózną długość żyłki nylonowej względem listwy.Oczywiście listwa jest pomalowana na kolor ściany.Miłego, :)
OdpowiedzUsuńPrzypomniała mi się książka Joanny Chmielewskiej "Krokodyl z Kraju Karoliny", bo bohaterka miała wbity w ścianę wielki hak, na którym wisiały malutkie kastaniety, bo (cytuję): "Szkoda, żeby taki wspaniały hak się marnował".U Ciebie nie ma co się marnować poza antyramami. Może na wszelki wypadek poproś fachowca, aby wywalił jeszcze kilka dziur, bo może się kiedyś przydadzą.Życzę szczęścia w nowym roku.
OdpowiedzUsuńU mnie w przedpokoju 3 zdjęcia z przydomowego ogródka wiszą w antyramach... Ładnie i niedrogo.... TYle, że moje ściany prawie papierowe i trzeba uważać, by do sąsiada nie wpaść!
OdpowiedzUsuńJuż też myślałam o takim rozwiązaniu, ale przy moich zapędach do remontów i zmian wszelakich, najlepszym wyjściem byłoby chyba pokrycie całej ściany jakąś płytą, do której mogłabym wbijać do woli gwoździe i gwózdki:)Pozdrawiam:)
OdpowiedzUsuńTo mniej więcej, jak u mnie:) Każdy odziedziczony po poprzedniej lokatorce hak i haczyk został należycie wykorzystany:) Jednak ta jedna ściana się uchowała nietknięta przez wiertarkę, gdyż... akurat na niej miała ustawioną meblościankę:) Cóż - zobaczymy, co się da zrobić:)
OdpowiedzUsuńDokładnie tak to można określić - ładnie i niedrogo.Takie papierowe ściany miałam w moim starym pokokju, w mieszkaniu Rodziców. Ech... Nawet pinezki mogłam bezkarnie wbijać w ścianę, jak do tablicy korkowej. Tylko gwoździe trzeba było uważnie dobierać, by się do kuchni nie przebić:)
OdpowiedzUsuńW bardzo solidnie podobno wybudowanym naszym domu też mam takie pierońskie ściany. Wspóczuję więc tym bardziej. Pozdrawiam noworacznie Uleczka
OdpowiedzUsuńWłasne zdjęcia na ścianie to fantastyczny pomysł, tylko trzeba ten opór materii przełamać. Zapewne pan majster da mu radę, albo super glue ...i do dzieła!
OdpowiedzUsuńSą takie specjalne kleje do klejenia nawet ciężkich przedmiotów na ścianę. wystarczy trochę posmarować i wisi...i to b.długo. U mojego znajomego wisi ciężki zegar już...5 lat.Możesz spróbować,,,na przyszłośc. Pozdrawiam cieplutko:-)
OdpowiedzUsuńMnie z kolei fascynuje słowo będące w powszechnym obiegu, a mianowicie "antyramy". Zachodzę w głowę, któż po raz pierwszy wpadł na pomysł taki, aby antyramą nazwać ramę, pozdrawiam
OdpowiedzUsuńEffciu, to też jest jakieś wyjście, ten klej ;-) U mnie z kolei sytuacja jest nieco odmienna, moje ściany są pokryte kartongipsem, więc wszędzie muszę wiercić otwory pod specjalne kołki... Wielkie są one jak stodoła, dlatego każdy otwór muszę mieć przemyślany. A jak mi się coś odwidzi - to co potem? ;-)Pozdrawiam noworocznie :)
OdpowiedzUsuńJak przyjdzie z młotem udarowym to Ci dziurę przekuje na druga stronę i wtedy na dwóch ścianach będzie można wieszać :) Pozdrawiam i z uwagi na datę publikacji pewnie już masz owe dziury :)
OdpowiedzUsuńNie było źle - odpowiednie wiertło i hulaj dusza:D Wchodziło jak w masło:)
OdpowiedzUsuńNo właśnie mam to samo - jak mi sie odwidzi, to koniec. Dlatego nie może mi się odwidzieć:)) Wszystko przemyślane i ustalone...
OdpowiedzUsuńTeż siękiedyś nad tym zastanawiałam i tak sobie wymyśliłam, że w ramce są listewki na brzegach (jak sama nazwa mówi..), a w tym czymś zwanym "antyramą", tej ramki nie ma. Może i nie tędy droga, ale tak jakoś mi przyszło do głowy:)
OdpowiedzUsuńCieszę się, że się udało metodą tradycyjną:) Klej klejem, ale co jak mi przyjdzie zmienić w końcu tapety?:)
OdpowiedzUsuńDaliśmy radę:) Wyglądają naprawdę niesamowicie:)
OdpowiedzUsuńZupełnie nie rozumiem, po co tyle tego zbrojenia. Może, że to tereny górnicze i są tąpnięcia? Ważne, że opór ściany został przełamany i co miało wisieć - wisi:)
OdpowiedzUsuń