sobota, 16 stycznia 2010

Jaki będzie los baranka?


No i jestem. Trochę się działo przez ten czas. Spróbuję to jakoś ogarnąć, choć pewnie będzie trochę przydługawo… Za co z góry (i z każdej innej strony) przepraszam.
A zatem przeżyłam gołoledź, choć drobiłam po chodniku jak gejsza, od czasu do czasu przyjmując pozycje wyjściowe do toeloopa czy innego salchowa…. Przeżyłam też zawieje i zamiecie, choć z perspektywy okna świat był bardziej romantyczny i bajkowy niż z poziomu chodnika. Tam trzeba było brodzić po zaspach jak czapla wśród sitowia. Właściwie do dziś niewiele się zmieniło w tym temacie, bo mamy dwa w jednym, czyli lód pojawia się znienacka spod warstwy czegoś śniegopodobnego i… I w ten właśnie sposób przejechałam niedawno na pięcie całe przejście dla pieszych, a przed oczami miałam już wizję siebie w jakimś kołnierzu ortopedycznym lub innym gipsie.
A skoro o wygibasach mowa. Siedząco - leżący tryb życia zdecydowanie mi nie służy. Nie, nie tyję, ale tu strzyknie, tam strzeli. No i trzeba się przygotować do ponownego przemierzania kilometrów na trasie: pierwsze – trzecie, trzecie – boisko, boisko – pierwsze – trzecie, kilka razy dziennie. Wchodzenie po schodach męczy tylko na początku, potem już przychodzi coś, co fachowcy nazywają „kondycją”. Czy zaczęłam ignorować windę? Nie, jeszcze nie:) Ale zaczęłam machać odnóżami – sztuk cztery, nazywając to „gimnastyką”. Po pierwszym dniu czułam się, jakby mnie jakaś świńska czy inna kozia zaraza dopadła. Bolały mnie mięśnie, o istnieniu których nie miałam pojęcia. A teraz już nic nie boli. Czyli powoli i do przodu. Obczytałam się, posprawdzałam opinie bardziej doświadczonych w temacie, dobrałam odpowiedni zestaw ćwiczeń, by nie zostać w pozycji siedzącej, bo mi np. dysk wypadł, albo jeszcze jakieś inne nieszczęście się przytrafiło. Póki co – bawi mnie to i oby tak zostało.
Wielką, ba – ogromną nowością jest to, że w końcu administracja odpowietrzyła piony z centralnego ogrzewania. Fakt godny odnotowania. Trzecią zimę spędzam na Wichrowym Wzgórzu. I bezbłędnie przez cały ten czas odgadywałam, bez dotykania kaloryferów, rozpoczęcie i zakończenie sezonu grzewczego, ewentualne awarie centralnego i wyłączanie tegoż. Skąd? Otóż cały sezon grzewczy piony centralnego ogrzewania szumiały, mruczały, buczały itd. Wzywanie panów od odpowietrzania kaloryferów nic nie zmieniało ani w kwestii mruczenia w rurach, ani w kwestii moich niegrzejących grzejników (panowie ciągle powtarzali, że szumi, bo… musi…). Na 8 żeberek w pokoju notorycznie grzało jedno i trzy czwarte drugiego. Czasem, w chwilach wielkich kaloryferowych uniesień, rozgrzewały się trzy i jedna piąta czwartego. W kuchni sytuacja była bardzo podobna, choć trzecie prawie nigdy nie było gorące, a raczej ledwo letnie. Pozostałe zimne, lodowate wręcz. W tym roku po raz pierwszy, po miesiącu od rozpoczęcia sezonu grzewczego, rozhulały się wszystkie żeberka! Rozpusta normalnie! Ale tylko, gdy kaloryfery włączone były na full, po przykręceniu termostatu, sytuacja wracała do normy… Tuż przed świętami rury przestały buczeć i bez sprawdzania, w sensie dotykania, wiedziałam, że znowu jakaś awaria i wyłączyli centralne. Faktycznie – na dworze -20, a w mieszkaniu lodowato. Uciekłam do Rodziców. Wieczorem, zaraz po wejściu do mieszkania usłyszałam znajome mruczenie w rurach – czyli po awarii. Ale też po mojej radości z grzejących wszystkich żeberek. Sytuacja wróciła do normy. Pocieszałam się jednak myślą, że skoro wtedy się rozgrzały to i teraz pewnie potrzebują czasu. Aż tu dnia pewnego, jakoś kilka dni po Nowym Roku , usłyszałam stukanie po kaloryferach. Pomyślałam, że znowu któryś sąsiad robi remont – bo my, tu w klatce, drogą kropelkową przekazywaliśmy sobie wirusa remontowego. I chyba połowa lokatorów, w ciągu ostatnich kilku miesięcy, zrobiła jakiś mniejszy lub większy remont w mieszkaniu. Ale wraz z narastaniem stukania, cichło mruczenie rur.
- Pięknie! – pomyślałam – Znowu awaria….
Ale choć szumieć przestało całkowicie, zimniej nie zrobiło się ani trochę. Obmacałam kaloryfery – bez zmian, grzeje połowa.
- Za wcześnie by ostygły – pomyślałam.
Po niecałej godzinie, gdy cisza stawała się coraz bardziej niepokojąca, sprawdziłam raz jeszcze. Dotknęłam rur z pionu – gorące. Go-rą-ce! Nie „bardzo ciepłe”, a gorące… Kaloryfery bez zmian. Dziwne – nie szumi, a grzeje… Czyżby ktoś w końcu odpowietrzył piony?
Zadzwoniłam do tych magików od centralnego. Dodzwoniłam się za piątym razem. Umówiłam się na kolejną sesję odpowietrzania moich niegrzejących kaloryferów. Pan pojawił się na drugi dzień rano, witając mnie od progu grzecznym „Znowu pani?"... Owszem, ja. Królowej angielskiej się spodziewał, czy jak? Kaloryfery oczywiście znów były zapowietrzone. Ale od tamtego dnia grzeją wszystkie żeberka! I to bez względu na cyferkę na termostacie. I rury nie szumią. Ale właśnie dziś rano przywitało mnie znajome pomrukiwanie… Tym razem to na pewno moje kaloryfery… Ale grzeją w całości. Są nawet bardziej niż gorące. Mam się zacząć bać?... 
Czy teraz jest u mnie cieplej? Niewątpliwie. Choć ja zimnokrwista istota jestem i podczas, gdy wszyscy moi goście zawsze rozbierali się do ostatniej koszulki, ja – odwrotnie proporcjonalnie, wkładałam kolejną warstwę swetrów:) Ale doskonale rozumiem wszystkich przekraczających moje skromne progi. Sama, ledwo wejdę, zdejmę kurtkę, buty, odwinę metry szalika – jestem mokra jak spod prysznica i mówię sobie „O matko, jak tu ciepło”. Potem wystarczy, bym zrobiła kilka kursów po mieszkaniu: tu odkurzyć, tam wytrzeć, coś upichcić, umyć naczynia, wyprasować itd., a sama jestem w momencie w krótkim rękawie. Ale wystarczy dłuższy czas w bezruchu (jak choćby teraz…) i najchętniej włożyłabym nawet rękawiczki, bo dłonie robią się lodowate. Cóż, ten typ tak ma i pewnie nic pod tym względem się nie zmieni.
Chyba na dziś wystarczy, prawda? To na koniec jeszcze mały konkursik nawiązujący do tytułu posta.
Przy kluczach do mieszkania wisiała swego czasu żaba. Zielona, jak na szanującą się żabę przystało. Fajtała kończynami, bo wielka była i łatwo było w torebce namacać. Oślepła biedaczka pewnego dnia na amen. Jak stwierdził mój złośliwy Brat – żab wolał oślepnąć, niż w królewicza się zmienić… Aż w końcu księciunio odpadł od kluczy… Trudno. Potem był króliczek. Różowy – a jak. Z dużymi uszami. Też fajtał odnóżami i również był łatwy do lokalizacji w torebce. Stracił głowę. Dla ślepej żaby? Nie mam pojęcia. Leżą w każdym razie obok siebie na półce, jak dwa nieszczęścia. Teraz zaś jest era baranka. I wcale nie białego ani czarnego. Soczyście zielony, dający po oczach, choć szkoda, że nie świeci w ciemności. Ciekawie by wyglądał w ciemnym przedpokoju… Też fajta długimi łapkami i namacanie go w torebce nie sprawia większych kłopotów. Pytanie konkursowe brzmi: Jaki będzie los baranka? :)



12 komentarzy:

  1. Cześć Ewutku, zgubi rogi lub wylinieje mu zielone futerko. Kaloryfery to cały poemat. nie wiem tylko, dlaczego zawsze muszą nawalać w mróz.A wiesz, ja noszę klucze w skórzanym etui.Przyzwyczaiłam się do wkładania ich zawsze w tę samą przegródkę w torebce i dzięki temu łatwo je znajduję. Miłego, ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ewka, proszę Cie! Na Boga! za długie te wpisy ..Literki po którymś przesunięciu suwakiem w dół zaczynają przypominać jakiś szyfr..:)

    OdpowiedzUsuń
  3. Witaj :))), kaloryfery mają to do siebie, że są słabo grzejące jak największy mróz nastaje, cóż takie ustrojstwo i taki system, jak się regularnie odpowietrzy pionów to słabo działa i już. Baranek zaś idąc drogą dedukcji i kabały ;))) skoro żaba oczy i odpadła, króliczek przeżył dekapitacje to myślę, że to stworzonko najnowsze straci odnóża a potem futerko i będzie szedł na rentę bo nie da rady śliskiego złapać w torebce ;P Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  4. Ale numer! Taki szczegół przeoczyć... Bo mój baranek nie ma rogów... Czyżby to była owieczka??? ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Hmmm... Jak już bez żadnych ceregieli w stylu "Połączenie przerwane przez serwer" i inne takie, udało mi się całość opublikować, to własnie pomyślałam o Tobie. "I znowu będzie, że za długi". No i proszę! Aż chce się powiedzieć "A nie mówiłam..." :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Masz rację - bez futra,śliski? Odpada... Choć mam nadzieję, że dłuuuugo mu się żadne nieszczęście nie przytrafi:)

    OdpowiedzUsuń
  7. Też jestem zimnokwista:-))),ale tacy ludzie dłuugo zyją...Co do baranka...hmmm chyba taki sam jak jego poprzedników,ha ha...Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  8. Taki urok kaloryferów.A baranek?Obstawiam,że jakies dziecko sie rozedrze na jego widok i będziesz zmuszona mu je podarować!Ja się tak pozbyłam niemałej kolekcji bo znajomi mieli niewychowane,rozwydrzone bachory,znaczy ten tego...dzieci!

    OdpowiedzUsuń
  9. No i proszę - takiego obrotu sprawy nawet nie przewidziałam...Zapamiętać: przed pojawieniem się gości schować klucze do torebki.:)

    OdpowiedzUsuń
  10. Mówisz, że długo żyją? Hmm.. No to jak do tego dodać jeszcze moje niskie ciśnienie, to może setki dożyję:)

    OdpowiedzUsuń
  11. Też mam niskie z tym,że nie podczaszkowe więc o setce mogę zapomnieć,he heeeheh...Buziaki:-)

    OdpowiedzUsuń
  12. Witaj, ciesze się, że jesteś znowu, a baranek pewnie kiedyś będzie wspaniałym towarzyszem żaby i królika i ustąpi miejsca przy kluczach innemu cudownemu zwierzaczkowi.

    OdpowiedzUsuń