piątek, 25 grudnia 2009

Dzisiaj w Betlejem...



  


dopisane 26, około 11.45.

Dzisiaj w Betlejem stoi wysoki, betonowy mur. Gdzieniegdzie rozjaśniony kolorowym graffiti. Zasieki z drutów kolczastych, wieżyczki strażnicze i uzbrojeni po zęby żołnierze. Niby 7 km od Jerozolimy, a ma się wrażenie, że to całe lata świetlne odległości. Po przejechaniu przez punkt kontrolny od razu widać, że wjeżdżamy do innego świata. Ulice już nie tak czyste, jak w Jerozolimie, na ulicach dominuje język i strój arabski.
Idziemy w kierunku Bazyliki Narodzenia. Z każdej strony atakowani przez namolne „One dolar” – a za ten łan dolar oferowane są różańce, widokówki, arafatki, koraliki, torby… Przewodniczka pogania. Już południe, trzeba się śpieszyć przed prawdziwym najazdem pielgrzymek. Gdzieś z bliska dochodzi donośny śpiew muezina. To z minaretu będącego tuż przed nami. Ale nasze kroki kierują się w przeciwna stronę. Przed nami cel.
Aby wejść do środka trzeba się porządnie schylić. Do Bazyliki prowadzą Drzwi Pokory. Mają dużo mniej niż metr wysokości. Oryginalne wejście zostało zamurowane w XVII wieku, by najeźdźcy i miejscowi nie wjeżdżali doń konno. Wchodzisz do miejsca narodzin Chrystusa – pokłoń się z szacunkiem…
Wnętrze ciemne, zimne, puste. Widać ślady zniszczeń. Ale wpadające przez okna promienie słoneczne szybko sprawiają, że miejsce nabiera tajemniczości. Rozchodzimy się po Bazylice. Obiektywy aparatów skierowane tu i tam. Każdy znajduje swój wdzięczny obiekt do obfotografowania. Mozaika, fresk, płaskorzeźba… Jeszcze chwila i znów ustawiamy się w grzecznym ogonku.
Wąskie, kręte i ciemne schody prowadzące w dół. Właśnie zakończyło się nabożeństwo więc wnętrze małego, ciasnego pomieszczenia wypełnione jest mdłym, ciężkim zapachem kadzideł. Jesteśmy w Grocie Narodzenia. Wszystko takie inne niż na zdjęciach oglądanych w albumach i przewodnikach. Takie niepozorne. Choć budzące tak ogromne emocje. 
Skupienie. Chwila modlitwy. Ktoś zaintonował „Dzisiaj w Betlejem”. Niezwykłe to uczucie, śpiewać kolędę w takim miejscu. I czasie. Przecież jest połowa listopada. Jeszcze chwila refleksji i trzeba wychodzić. Na górze zrobił się porządny korek. Pielgrzymi.
Ostatni rzut oka na bazylikę. Jeszcze spacer krużgankami klasztornymi przy kościele św. Katarzyny, stojącym obok. I trzeba wracać. Znów punkt kontrolny. Tym razem tylko machnięto na nas ręką. Betonowy mur zostaje za nami.
Nie mieliśmy całego dnia, tylko kilka wykradzionych godzin niedzielnego popołudnia.
Ale od tamtego dnia żadne Boże Narodzenie nie jest już takie, jak było przedtem:)




9 komentarzy:

  1. Ależ ze mnie gapa!/wstyd/,że zapomniałam o Twoich imieninach. Wybacz. Ewuniu,życzę Ci samych wspaniałości w życiu codziennym i osobistym. Dużo zdrowia!:-).Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
  2. ~smoothoperator25 grudnia 2009 16:13

    No proszę, i ja zapomniałem, Ewo, że wczoraj Twoje Święto również było.Sukcesów, powodzenia w sprawach wszelakich, uśmiechu i spełniania się marzeń życzę ....

    OdpowiedzUsuń
  3. ulka102@poczta.onet.eu25 grudnia 2009 21:46

    Moje 100 lat choć spóżnione ale bardzo bardzo szczere. Uleczka

    OdpowiedzUsuń
  4. Ja pierniczę ale ryfa, ja też gonie aby najserdeczniejsze życzenia imieninowe złożyć, ściskam mocno, najmocniej i całuję trzy razy w buźkę, wszystkiego naj :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Oj:) Miło, że pamiętacie o moich imieninach, bo... nawet ja o nich nie pamietam:))) Bardzo, bardzo dziękuję za życzenia! Pozdrawiam Was bardzo serdecznie i zapraszam do przeczytania tego co dopisałam.Buziaki dla wszystkich:)

    OdpowiedzUsuń
  6. naprawdę byłas tam teraz?...niesamowite...

    OdpowiedzUsuń
  7. Tak całkiem teraz to nie... Bo to już 3 lata... Ale tak jakby wczoraj. Przynajmniej przez każde święta jestem choć na chwilę myślami właśnie tam.

    OdpowiedzUsuń
  8. Zazdroszczę Ci Ewo, że byłaś w Betlejem i pewnie w Jerozolimie, bo właśnie ją chciałabym zobaczyć. Wierzę, że uda mi się, ale kiedy ..?

    OdpowiedzUsuń
  9. Często sobie powtarzałam, że "Kiedyś...". No i owo "kiedyś" nastąpiło. I Tobie też życze, by to marzenie się spełniło. To była podróż z kategorii "podróż życia". Choć nie pojechałam tam na wycieczkę, ani pielgrzymkę, tylko na seminarium naukowe do Jerozolimy. Ale być tak blisko i nie pojechać do Betlejem, podczas, gdy Jerozolimę już niemal znaliśmy na pamięć?:) No i pojechaliśmy. A potem jeszcze tu i tam... Napiszę jeszcze coś o Ziemi Świętej. Kiedyś;)

    OdpowiedzUsuń