czwartek, 11 marca 2010

"Lubię wracać w strony, które znam..."


Część przeczytałam w formie elektronicznej, otrzymanej dzięki życzliwości Smoothoperatora. Za co jeszcze raz Ci, Smooth, serdecznie dziękuję:) Dokończyłam w wersji drukowanej, którą – można tak powiedzieć, znalazłam pod choinką. Nie była to łatwa lektura. Ale wiem, że jeszcze do niej wrócę. O czym mowa? O „Greku Zorbie”. Bo to wszystko co gdzieś tam we mnie siedzi, mogłabym dziś ująć słowami Nikosa Kazantzakisa , które od razu zapadły mi w pamięć i na każde zawołanie mogę je wskazać w książce:

„Nigdzie tak łagodnie i łatwo nie przechodzi się od rzeczywistości do marzenia. Zacierają się granice, a maszty najstarszych okrętów obrastają owocami jak pędy winogron. Można powiedzieć, że tu, w Grecji, cud rodzi się na zawołanie.”

I to jest właśnie, Zgago droga, ów syndrom dwanaście siedemdziesiąt siedem… Tyle bowiem kilometrów wyświetla komputer pokładowy w prostej linii powietrznej do tych gajów oliwnych, do tych łąk zielonych, do tego rozgwieżdżonego nieba i lazurowego morza. To nic więcej niż tęsknota za tym, co można znaleźć tu, obok, w moich ulubionych linkach, pt. „Część 3: Bo ona ma to 'coś', czyli słodkie wakacje emeryta”. I przez najbliższe 75 dni będę sobie chorować w cichości ducha, od czasu do czasu odliczając Wam tu dni do końca mojego marudzenia, by potem się mogło okazać, czy stan chorobowy uległ pogłębieniu, czy też może znalazło się długo oczekiwane, przez niektórych, antidotum:) 
W każdym razie, miła pani w biurze podróży powiedziała, że więcej mi Korfu nie sprzeda, wyśle mnie podstępem na Evię lub Zakynthos. No, ja nie wiem czy się tak dam:)
No to już wiecie, że się udało, nie?:) To nic, że z Warszawy, bo wiecie co? Mam kochanego Brata:). I to nic, że przylecę rano, dotrę do domu popołudniu, a wieczorem mam egzamin semestralny, a raczej roczny, i może nie zasnę nad testem. Ale to nie ważne. Lecę! I oby się już nic więcej nie komplikowało…
Ojej:) Wiem, jak małe dziecko:) Tylko nie skaczę z radości, bo chyba już nie wypada:) Śpiewam sobie za to pod nosem: „Lubię, lubię wracać tam gdzie byłem już… na uliczki te znajome tak…”:)

 kawa 


13 komentarzy:

  1. Udało Ci sie w końcu:-) ale wyjeżdżasz na długo...Mimo to ciesze się wraz z Toba.Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  2. na moje możesz poskakać:))))ja się tam dziwić nie będę,a nawet mogę potowarzyszyć:))))

    OdpowiedzUsuń
  3. Leć, Effka, leć! I ładuj akumulatory...

    OdpowiedzUsuń
  4. ~postautoportret12 marca 2010 00:40

    Uwielbiam wspomnianą przez Ciebie piosenkę Zbysia Wodeckiego... Pozdrawiam ciepło

    OdpowiedzUsuń
  5. Nie, nie wyjeżdżam na długo... Raczej na za bardzo krótko...Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
  6. Jak mówi moja przyjaciółka "Cieszysz się? To sobie podskocz":) No to skaczmy:))

    OdpowiedzUsuń
  7. A polece:) A jak:)))

    OdpowiedzUsuń
  8. Jest ciepła, jak wszystkie jego piosenki.Jak klikniesz na filiżankę, to możesz nawet jej posłuchać:)Pozdrawiam serdecznie:)

    OdpowiedzUsuń
  9. noo i super w końcu uśmiech na twarzy o.! ;*

    OdpowiedzUsuń
  10. ufff...:-).Buziolki.

    OdpowiedzUsuń
  11. pogadamy w czerwcu, jak wrócę ;p zobaczymy, czy się dalej będę uśmiechać... :)

    OdpowiedzUsuń
  12. Trzeba mieć takie miejsca gdzie chce się wracać ciągle i ciągle wtedy życie nabiera kolorów bo mamy cel :) Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  13. Tylko czemu ono tak daleko:)

    OdpowiedzUsuń