poniedziałek, 14 czerwca 2010

niedzielnie - cerkiewnie


Niewiele rozumiałam z tego, co się wokół działo. Nie tylko, że po grecku, ale jeszcze w obrządku prawosławnym. Zauroczona ikonostasem i przepięknymi żyrandolami, siedziałam jak na szpilkach, czekając aż nabożeństwo dobiegnie końca, by móc obfotografować wszystko dokładnie. O ile wcześniej pop nas nie wyrzuci z cerkwi. Szkoda, że śpiewów nie dało się ująć w fotografii, bo sztukę obsługi kamery w aparacie opanowałam dzień później, wciskając z ciekawości czerwony guziczek na obudowie;)
Chyba trafiłyśmy na jakąś uroczystość w stylu pierwszej komunii, gdyż chłopczyk w białej koszuli i trochę dłuższych niż krótkie, dżinsach , był w centrum uwagi wszystkich i, na środku czegoś, co nazwałabym prezbiterium, recytował z ogromnym przejęciem „Ojcze nasz”. I do komunii (ichniejszej komunii) przystępował jako pierwszy. A na koniec pop przemawiał do niego długo, uroczyście, ale serdecznie i po ojcowsku.
Przysiadłyśmy w ostatnich ławkach, przywitane życzliwym uśmiechem i spojrzeniem kobiety w średnim wieku. Niedaleko nas beztrosko hasały dzieci, a ich matki rozmawiały ze sobą półgłosem. I wszystko bardziej przypominało atmosferę pikniku, czy spotkania towarzyskiego raczej, niż świątynnego zadumania. Kilkanaście minut później weszła młoda dziewczyna z kilkutygodniowym niemowlakiem. Natychmiast obstąpiły ją inne matki. Serdecznie przywitały i, sądząc po gestach i entuzjazmie w głosie, chyba gratulowały dziecka. I nikt ze zgromadzonych (w przedniej części zasiadło dość liczne grono kobiet i mężczyzn w wieku trochę późniejszym, niż średni) nie zwracał uwagi na gwar z tyłu, ani na kilkulatka z wyraźnym ADHD, który już kilka razy obiegł dookoła całą cerkiew, z wielką lubością wbiegając za każdym razem do pomieszczenia, które nazwałabym zakrystią. A wyławiany stamtąd przez chłopaka pełniącego funkcję kościelnego i ministranta w jednym, zaczynał swój bieg od nowa.
Nabożeństwo w cerkwi prawosławnej może trwać i kilka godzin. Nie wiem ile trwało to. Spędziłyśmy tam około godziny, starając się nie przeszkadzać swoją obecnością i nie rzucać zbytnio w oczy. Choć to ostatnie chyba niezbyt się udało, bo trudno w tłumie Greków udawać Greka:) (tak nawiasem mówiąc, przysłowie całkiem nieadekwatne do mieszkańców wysp, gaduł do sześcianu, ale na kontynencie – a i owszem, można doświadczyć jego prawdziwości).
Po nabożeństwie matki zarządziły zbiórkę swym pociechom i podeszły do popa. Nastąpiło uroczyste błogosławieństwo dla dzieci. Widać, że społeczność tego miasteczka jest bardzo mała i wszyscy się doskonale znają, gdyż pop pożegnał się z każdym osobiście, zamieniając przy tym kilka zdań. No a z racji ich wrodzonego gadulstwa – trochę to trwało:) I gdy już się wydawało, że będzie można zrobić użytek z aparatu, nagle, jak spod ziemi, wyrósł na przedzie cerkwi młody mężczyzna, a obok niego stanęła owa młoda dziewczyna z dzieckiem. Hmmm… Nie wiem, czy to był chrzest, bo nie zarejestrowałam nigdzie polania wodą (może przegapiłam), czy może jakieś specjalne błogosławieństwo dla nowonarodzonego dziecka. Muszę doczytać, jak to wygląda w kościele prawosławnym. W każdym razie pop spytał o coś młodych rodziców. Z odpowiedzi wywnioskowałam, że o imię dziecka. Gdyż po chwili konsternacji, wymiany zdziwionych uśmiechów i spojrzeń, padło imię „Alexandro”. Pop zaczął odmawiać modlitwy, wymieniając w nich imię chłopczyka, po czym zabrał malucha matce i obszedł dookoła ikonostas. Kłaniał się każdej mijanej ikonie, a i matce i nam serce truchlało na widok tego malca, niesionego przez potężnego mężczyznę z siwą brodą. Maluch też nie był zadowolony z takiego traktowania i uspokoił się dopiero, gdy trafił na powrót w ramiona mamy.
A gdy cerkiew już opustoszała, pop zniknął w zakrystii przyglądając się nam badawczo. Ale nie wyprosił, nie zgasił świateł. Obiektyw aparatu został skierowany we wcześniej wypatrzone miejsca:

    

  

  

  

  






14 komentarzy:

  1. Dziękuję Effciu. Cudowna relacja. Pozdrawiam Uleczka

    OdpowiedzUsuń
  2. zgaga54@poczta.onet.pl15 czerwca 2010 03:06

    Rok temu byłam na cerkiewnym ślubie. Niesamowite wrażenia! Jedyna taka ceremonia, jakiej byłam świadkiem, gdzie sto procent czasu poświęcono właśnie młodej parze... A śpiewy? Cudo!

    OdpowiedzUsuń
  3. Śluby cerkiewne znam jedynie z opowiadań i właśnie towarzyszy im podobny entuzjazm. Bardzo bym chciała choć raz uczestniczyćw takim wydarzeniu. Może kiedyś się uda:)

    OdpowiedzUsuń
  4. Dziękuję:) Cieszę się, że Ci się podoba:)

    OdpowiedzUsuń
  5. Uwielbiam wnętrza świątyń, bez względu na to, czy to kościoły, cerkiwe czy synagogi. Tylko w meczecie jeszcze nie byłam. Może kiedyś i tam wejdę...

    OdpowiedzUsuń
  6. Byłam kiedyś na nabożeństwie w cerkwi w Mangalii. Śpiewali cudownie.A przy drzwiach był rozłożony dywan i na nim leżały lub siedziały malutkie dzieci, więc mamy nie musiały ich dzwigać.To była bardzo bogato złocona cerkiew, czułam się jak w jakimś sejfie. Byłam tez w kilku bułgarskich cerkwiach, wrażenia podobne. A w Sofii trafiłam nawet na wielką wystawę ikon. Niektóre były bajecznie piękne.Miłego, ;)

    OdpowiedzUsuń
  7. Nas pop (a właściwie popów całą garstka, jeden jednak wyglądał wyjątkowo groźnie) na Litwie wzrokiem storpedował, kiedy do cerkwi w czasie nabożeństwa weszliśmy. Udało nam się jednak spędzić tam kilka chwil - mistycznie było.

    OdpowiedzUsuń
  8. Nas było tylko trzy, więc jakoś przy wejściu się nie rzuciłyśmy w oczy. Tylko jakoś mało aktywne byłyśmy, no i te aparaty.. Ale grzecznie poczekałyśmy do końca. Inaczej pewnie by nas wyprosił. A tak - zobaczyłyśmy sobie to i owo:)

    OdpowiedzUsuń
  9. W Bułgarii byłam na całym nabożeństwie, od początku do końca. Ale greckie cerkwie są jednak inne. Klimatyczne bym powiedziała. Zresztą, jak już napisałam wcześniej - wszystkie świątynne wnętrza robią na mnie wrażenie. Choć te nowoczesne kościoły może trochę mniej...

    OdpowiedzUsuń
  10. Trafiłas na milutka przygodę;-).Jak tam jest przebogato!.Buziaki:-)

    OdpowiedzUsuń
  11. zawsze mam wrażenie, że tam jakoś, tak...prawdziwiej...

    OdpowiedzUsuń
  12. aż się kręci w głowie czasem od tego przepychu i nie wiadomo, gdzie patrzeć...

    OdpowiedzUsuń