Strach ma wielkie oczy i czasem nasza wyobraźnie jest na tym tle naszym największym wrogiem. Boję się wielu rzeczy. Jak chyba każdy. I czasem się zastanawiam, czy nie łatwiej by było wymienić czego się nie boję. Myszy i szczurów się na przykład nie boję. A przynajmniej nie biję rekordów w skoku wzwyż na ich widok. W liceum (na biol-chemie byłam…) dostałam nawet z koleżankami pod opiekę dwie białe myszki. Po kilku miesiącach trzeba było wykosztować szkołę na większe akwarium, bo się w oczach mnożyły… Za to wyginęła cała szkolna hodowla patyczaków, będąca pod opieką koleżanek ze stolika obok.
I pająków się nie boję. „Laciem go” – i po sprawie:)
Ale boję się wody. W ilościach hurtowych uznaję jedynie w wannie i pod prysznicem. Morza wszelkiego rodzaju „zaliczam” jedynie do kolan. Choć zdarza się, że w wyjątkowo wyjątkowych sytuacjach przepłynę kilka metrów swoją, jakże oryginalną żabką-pokraczką, albo podziwiam błękit nieba udając, że płynę na plecach. Musi być jednak jeden warunek: świadomość, że dno jest na wyciągnięcie ręki lub nogi. No taki bzik. Ale niegroźny przecież.
I latać się boję. Co przy moim umiłowaniu do podróży za siódmą górę i jedno morze, jest sprzeczne z jakąkolwiek logiką. Nie trzeba mnie siłą wsadzać do samolotu, ani nie uciekam w panice z pokładu do sali odlotów. Jak siądę w fotelu i zapnę pasy, to już mi wszystko jedno. Gapię się przez okno (nawet jak siedzę przy przejściu…) i całkowicie się wyłączam. Ale też jestem przeszczęśliwa, gdy poczuję charakterystyczne uderzenie kół o płytę lotniska. Największy strach jest na kilka dni przed wylotem. I wtedy jakimś dziesiątym zmysłem wyłapuję wszelkie informacje o awariach samolotów, albo – co gorsza, o ich katastrofach… No i teraz mam miesiąc, by się oswoić z myślą, że trzeba będzie polecieć. Ale na szczęście najbliższe tygodnie będą dość intensywne, więc i czasu na myślenie dużo nie będzie.
Żeby zająć myśli i zrobić coś konstruktywnego, wysprzątałam wczoraj hacjendę na Wichrowym. I nawet w papiery zajrzałam. Nazbierało się ich dość sporo od ostatniej „inwentaryzacji”, więc chyba czas był najwyższy. I oczywiście znalazłam. O ile można znaleźć coś, czego się nie szuka. Samo wpadło w ręce. Co? Pismo z banku o zmianach numerów kont. A jak było potrzebne 3 tygodnie temu, to choć wywróciłam mieszkanie do góry nogami – nie było gada! Schowałam tak, żeby pamiętać. Nigdy nie wiadomo kiedy i na co się znowu przyda.
I informacje o ubezpieczeniu bankowym znalazłam. Nawet pralkę za mnie naprawią:) Co przy mojej nieodwzajemnionej miłości do sprzętu elektronicznego jest bardzo cenną informacją:) A wśród wielu, wielu pozycji znalazłam też sprowadzenie zwłok z zagranicy. Muszę powiedzieć w Domu. Nie. To nie przejaw mojego czarnowidztwa. To raczej coś w stylu „w razie, gdyby”. Też schowałam do wszystkich papierów. Do oddzielnej teczki.
A przy okazji banku – kolejny pin przyszedł poleconym. Da się?...
A więc tak , super blog ;D Prosze o koemntarz pod notką na moim blogu , bo założyłam się z koleżanką i musze wygrać ;) Mój blog to {scare.blog.onet.pl} Z góry dziękuje i przepraszam za spam ;D pzdr {scare}
OdpowiedzUsuńha! da się!!!!co do dna w wodzie mam dokładnie tak samo..kiedyś płynęłam(litościwie nazwę to pływaniem:))obok kolegi i przyszło mi do głowy zgruntować..mało go nie utopiłam!!!!z latania najbardziej lubię start..
OdpowiedzUsuńBiedne pajączki powiedziałyby moje wnuki. Od małego moim dzieciom pokazałam jak pozbywać się pająków za pomocą śmietniczki i szufelki. Przytrzymane zmiotełką nie uciekają z szufelki,a za oknem czeka na nie wolność. W ten oto sposób wyhodowałam pokolenie miłośników pająka. Pozdrawiam Uleczka
OdpowiedzUsuńPopracuję nad swymi morderczymi instynktami... :)
OdpowiedzUsuńFakt - przy starcie są niesamowite wrażenia, ale i tak lądowanie jest wyczekiwane, jakkolwiek odczucia wtedy nie są zbyt przyjemne:)
OdpowiedzUsuńFakt. Spam.
OdpowiedzUsuńTrzymaj papiery ile sie da.Myszy?Cholerka,kiedy je ujrzę uciekam gdzie pieprz rośnie. Ropuch się brzydzę i nie wracam już w to samo miejsce...Pająki "trzep" i po krzyku:-))...ale dlaczego nie boję sie małych jaszczurek? Dziwne...a tego się na moim polu trafia. Mieszkam przy lesie. Zielone żabki skoczą sobie gdzieś dalej,jaszczurka myknie,ale ropucha?! Obrzydlistwo.Myszy? Może dlatego,że urodziłam się w godzinie tygrysa? Tak mi wywróżyła Uleczka.Fakt,mam cos z kota:-))).Buziolek.
OdpowiedzUsuńHmm, to ja właściwie tylko pająków .. tych dużych się boję. A właściwie brzydzę. Jak zdążę się wziąć w garść, a gad nie zwieje, to dostaje kapciem.. Wynoszenie na dwór nic nie daje.. I tak dwa razy do roku odbywają się migracje: jesienią do domu i wiosną na dwór.. Co lepsze, najwyraźniej człowieka spotka to, czego się boi.. nikt z domowników nie spotyka tyle tego paskudztwa, co ja..;)Reszta stworzeń mi nie przeszkadza absolutnie:)Pozdrawiam wieczornie -
OdpowiedzUsuńPająki i myszki mogą sobie koegzystować bez problemów. Woda i samolot nie!A papiry? Łomatko! Po całym domu porozprowadzane!
OdpowiedzUsuńWitaj Ewutku, nie boję się gdy sama lecę, lub razem z bliskimi. Boję się, gdy oni lecą, a ja na nich czekam. Boję się węży, bo ich w ogóle nie rozróżniam, szczurów i myszy raczej się brzydzę. Ale myszki polne są śliczne, małe brązowe, z granatowymi ślepkami. Najwięcej to chyba jednak boję się....ludzi, zakłamanych,zadufanych w sobie, oszalałych na punkcie jakiejś idei.Miłego, ;)
OdpowiedzUsuńTe małe jaszczurki, żabki czy pająki i tak się boją nas bardziej niż my ich:) Ale fakt - ropuchy są obrzydliwe!
OdpowiedzUsuńMoże je wyławiasz z otoczenia jakimś siódmym zmysłem:)
OdpowiedzUsuńU mnie już zebrane w jako-taką całość. Nie wiem na jak długo, ale przynajmniej na razie:)
OdpowiedzUsuńRacja, ludzie potrafią być nieobliczalni...
OdpowiedzUsuń