wtorek, 6 kwietnia 2010

i już po


Po Świętach oczywiście. Bardzo się cieszę, że udało mi się je spędzić z tymi wszystkimi, którzy naprawdę są mi bliscy. I już nawet nie ważne, że od soboty, mój stary znajomy, kręgosłup, ciągle melduje mi swoją obecność bólem czasem trudnym do zniesienia. Jak się pierwszy raz w życiu ogrywa Młodych i Babcię w „Chińczyka”, to nic nie jest w stanie przyćmić radości z tego historycznego wydarzenia:) Nawet Młody się nie obraził, że był ostatni. Takie wrażenie zrobił na wszystkich mój niebywały sukces. 
Ale wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że było to przysłowiowe ziarnko dla ślepej kury, bo w niedzielę wieczorem tradycyjnie zostałam daleko w tyle, za wszystkimi, co rusz zmuszana do zaczynania gry od nowa. Ale i skład grających był już całkiem inny. Tak, tak. Niektórzy namiętnie grają w brydża, skata, pokera, szachy czy układają scrabble. My testujemy nasze charaktery nad planszą do „Chińczyka”.  
Cały ten wielkanocny czas był bogaty w nieprzewidywalne sytuacje i ogrom wrażeń, które znalazły ujście w sposób, którego też nie byłam w stanie przewidzieć. 
Nie lubię go. Pojawia się jak klasyczny nieproszony gość. Pakuje się w sam środek przyjęcia, rozsiada wygodnie w fotelu, przejmuje rolę wodzireja i choćby się chciało wściec – wyniesie się dopiero wtedy, gdy sam tego będzie chciał.
Już zapomniałam, jak może boleć głowa. Wczoraj wieczorem, kolega Hefajstos, walnął z grubej rury w wielki dzwon i jedyne co mnie pocieszało, to to, że chwilę wcześniej wyszedł ostatni z gości. Jego boska kuźnia w mojej głowie ruszyła pełną parą z poświąteczną produkcją, jakby chciała nadrobić zaległości z ostatnich kilku miesięcy, gdy tylko od czasu do czasu coś stuknęło, puknęło i niegroźnie pohałasowało.
To była strasznie długa noc…
Dziś zaś, od samego rana, przekonywałam samą siebie, że moja głowa zdecydowanie nie jest poduszeczką do wbijania krawieckich szpilek, chociaż każde mrugnięcie powieką, czy ruch gałką oczną udowadniały, że jest właśnie tak a nie inaczej. Ale i to powoli mijało. Nawet udało się uwiesić na trochę dłużej niż dłużej na telefonie. I przy okazji odkryłam jego nową funkcję: samokontrolujący się czas trwania rozmów:) Po niecałych 10 minutach, bez żadnych skrupułów, rozłącza gaduły i wcale się nie przejmuje, że ktoś jest akurat w środku wymiany ważnych dla ludzkości informacji. I tak całą rozmowę… No ile można się upewniać czy ta cisza w słuchawce wynika z zasłuchania, a może przyśnięcia rozmówcy, czy też może telefon się zmęczył, rzucił fochem i postanowił odpocząć?
Koniec marudzenia. Trzeba się jakoś ogarnąć po tych świętach:) Idę się trochę poruszać w kuchni. Tak, wiem. Byle ostrożnie. Nic ciężkiego nie dźwigać i nie wykonywać gwałtownych ruchów:)



19 komentarzy:

  1. Z kręgosłupem to i ja mam problemy. Wystarczy posterczeć z godzinę przy garach a czuję się ajk połamana staruszka...jak ten chińczyk w uklonach:-))...igły pod lewa łopatką,echch...sama wiesz jak to jest.Nie lubie świat i tego całego zamiesznia...żebys ktoś chociaż pomógł...Buziaczki***

    OdpowiedzUsuń
  2. No cóż. I ja mam lenia, że to już do pracy trzeba itd. Macham stópkami w skarpetkach i odmawiam myślenia o jutrze. A jednak jutro nadejdzie.Miłych snów.

    OdpowiedzUsuń
  3. Ważne, że przeszło, no bo chyba przeszło skoro napisałaś notkę ? :))) Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  4. Szybko ją pisałam korzystając z okazji, że chwilowo przeszło:) Dostałam maść i tabletki, więc można powiedzieć, że jestem na dopingu;) Daję radę:)Pozdrawiam:))

    OdpowiedzUsuń
  5. Zawsze, kiedy się zamartwiam jutrem, pocieszam się myślą, że jutro wcale nie musi być takie straszne, skoro jest jeszcze pojutrze, kiedy to wszystko może się jeszcze odmienić:)Witam serdecznie:)

    OdpowiedzUsuń
  6. Tak to już jest, że jak raz nawali, to potem ciągle są z nim jakieś historie:)Trzymaj się zdrowo i nie przejmuj się ludzkim gadaniem, buziak:)

    OdpowiedzUsuń
  7. ojej, jej, ślę dobra energię na Twój kręgosłup i boląca głowę, w kuchni bądź radosna, dobrze sie skończy ta wizyta:)

    OdpowiedzUsuń
  8. Mnie łepetyna oszczędziła, plecki za to dały czadu! Ale już dobrze... Czego i Tobie życzę!

    OdpowiedzUsuń
  9. Biednyś Ewutku. A mnie dopiero dziś dopadło, ale razem z bólem gardła i zatok i już pasę się antybiotykiem, bo przecież ja nie mogę chorować, bo kto będzie za mnie ganiał do szpitala? No i teraz to już mnie głowa nie boli, ale ...żołądek, od antybiotyku. Wiadomo, jak nie urok.....Miłego, ;)

    OdpowiedzUsuń
  10. Witaj Effciu. Jak do towarzystwa potrzebujesz kogoś z problemami zdrowotnymi to ja na ochotnika. Ale pozatym, to zdrowia oczywiście z serca całego Ci życzę. Uleczka

    OdpowiedzUsuń
  11. mnie święta rzuciły się na gardło.kręgi na razie cicho.uh.jak nie urok,to wiadomoco.

    OdpowiedzUsuń
  12. Staram się:-)).Ty też się postaraj...Pozdrawiam cieplutko.

    OdpowiedzUsuń
  13. Że tak powiem, wreszcie po. Zdecydowaliśmy się w tym roku pojechać do Duńskiego rodziców i okazało się, że moje marzenia o wyspaniu się spełzły na niczym. Oni wstają bladym świtem niezależnie od dnia. I po co tak? ;]Ale niech no tylko weekend przyjdzie!

    OdpowiedzUsuń
  14. W kuchni to ja zawsze jestem radosna i zawsze jakaś radosna kuchenna twórczość mi się trafia:) Np. smażenie mięsa bez użycia ognia - tylko taki roztrzepaniec jak ja może tak 'gotować' :)))

    OdpowiedzUsuń
  15. Powoli i ja dochodzę do siebie:)

    OdpowiedzUsuń
  16. A nie masz jakiś leków osłonowych do tych antybiotyków? Szkoda żołądka... Ja tak rzadko mam do czynienia z antybiotykami, że bardziej je znam z nazwy niż autopsji;) Zdrowia Ci życzę!

    OdpowiedzUsuń
  17. Uleczko:) I ja Tobie życzę zdrowia! Z problemami zdrowotnymi czy bez - Twoje towarzystwo zawsze jest mi miłe:)

    OdpowiedzUsuń
  18. No i jak tu pracować, skoro podstawowy narząd odmawia współpracy?:)

    OdpowiedzUsuń
  19. Tak, tak. Zawsze powtarzam, że wszędzie dobrze, ale we własnym łóżku wyśpię się najlepiej... A wstawanie skoro świt zdecydowanie odpada... chyba, że dla kogoś "swit" też jest nie wcześniej niż koło 9. I to jeszcze "blady świt"...

    OdpowiedzUsuń