wtorek, 9 lutego 2010

bliskie spotkanie z Matką Ziemią


Oto kobieta upadła… A upadła z wielkim hukiem i jękiem. Szło toto rozanielone, śmiejące się do własnych myśli, po kilku dniach humoru niemal na granicy rozpaczy, i to całkiem czarnej, i nagle bęc. No to teraz siedzi boczkiem, na krawędzi krzesła, bo inaczej się nie da… Trzeba było patrzeć pod nogi, sieroto życiowa…
Co ją tak rozanieliło? U fryzjera się wysiedziała grzecznie i potulnie przedpołudnie całe, by zobaczyć w lustrze dzieło własnego pomysłu i rozbawić nim wszystkich obecnych. Do wiewiórki jej jeszcze daleko i do TEGO też, ale ostatni raz taka ruda była po wpływem wakacyjnego słońca, że kraju nie wspomnę, by znów nie zatęskniła. Po łapach dostała za własnoręczne wypitolenie grzywki i musiała obiecać przy wszystkich zgromadzonych, że nigdy więcej nie weźmie się za to, do czego zdecydowanie nie jest stworzona. Rozbawiła ją myśl, że jest zbyt rozpoznawalna we wsi i zbyt podobna do reszty familii, by się móc kogokolwiek z niej wyprzeć. Choć na szczęście wypierać się nikogo nie musi. A wszystko przez pana, który pojawił się w królestwie suszarek i nożyczek tuż po niej. Sądząc z zażyłości i atmosfery rozmowy, jakiś znajomy fryzjerki. Po pożegnaniu się z większością włosów (których przed włączeniem maszynki i tak było niewiele więcej…), rozsiadł się wygodnie w fotelu i kontynuował konwersację. A po niemal pół godzinie, obserwując walkę fryzjerki z niesfornymi włosami bohaterki, stwierdził:
- Kojarzę skądś panią, ale nie wiem skąd.
- Też pana kojarzę, ale też nie wiem skąd – odparła z uśmiechem, przebijając się przez szum suszarki.
Już po minucie ustalono ponad wszelką wątpliwość, że to kolega z podstawówki jej brata, ale ona dalej nie wiedziała kto zacz, bo nie wpadła na ten genialny pomysł, by się dopytać o jakieś imię przynajmniej.
A gdy już ruda czupryna została w miarę ujarzmiona, schowała owo szalone dzieło pod beret i ruszyła zmierzyć się z codziennością. No i się zmierzyła. Z grawitacją na początek. Oj, bolesne było jej bliskie spotkanie z Matką Ziemią. Ale w jednym kawałku dotarła do celu i dziś już więcej opuszczać ciepłego mieszkania nie ma zamiaru.
A już myślała, że po dziwacznej pobudce, nic ciekawego się więcej nie przydarzy. No bo dziwnie tak się rano budzić z uczuciem, że ktoś z całej siły szarpie za łóżko, kiedy ma się świadomość, że nikogo więcej w mieszkaniu nie ma. A na pewno nie straszy. Przynajmniej nie o takiej porze… Z radia się dowiedziała, że znów zakołysało. 3,2 w skali Richtera. 7 w kopalnianej…
No i masz babo placek. A raczej stłuczone cztery litery.



14 komentarzy:

  1. Bliskie spotkania z Matka Ziemią są potrzebna raz na jakiś czas żebyśmy zbyt od niej w chmury nie ulatywali :) Realizm moja droga, realizm :))) Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. Gdy w 1982 roku stłukłam sobie z głopoty cztery litery we własnej kuchni, to bolało mnie przez wiele miesięcy. Oby u Ciebie trwało krócej.Zamawiam fryzjerkę do domu, więc wypadek na chodniku mi nie grozi.Życzę szybkiego powrotu do zdrowia, a dokładnie do zniknięcia bólu z tych biednych czterech liter.

    OdpowiedzUsuń
  3. Witaj Ewulko! Ty, jak każde dziewczę przed remontem czochradła wybrałaś się byłaś zapewne do fryzjerskiego zakładu bez siatek z zakupami do kobiety przynależących. (ale ładne zdanie mi wyszło :-) ) Wiadomoć być waćpannie powinno z fizyki lekcyi w powszechnej szkole zadawanych, iże ciężkości środek przy ciężarach w odnóżach trzymanych niżej się przemieszcza, przeto i o chybnięcia na boki i brak stabilizacyi trudniej. Zawżdy jednak przy galimatyjasach jakowyś o klapnięcie półdupkiem o klepisko z większą mocą łatwiej. Pozdrawiam ;-)

    OdpowiedzUsuń
  4. A w roli kobiety upadłej czujesz się spełniona? Czy może jacyś uczniowie świadkami upadku byli? Jeśli tak, licz się z pogłoskami o stanie lekko wskazującym. Z doświadczenia wiejskiej ,,szkulnej'' przestrzegam!

    OdpowiedzUsuń
  5. postautoportret10 lutego 2010 04:33

    Nie wiem jak to zrobiłaś ale dziękuję bardzo....

    OdpowiedzUsuń
  6. W tamtych stronach te trzęsienia to was zabiją! Boszsz, chyba bym oszalała. Każdy huk,każde trzaśnięcie stawia mnie na nogi...Do pionu. Współczuję Ci:-).Buziaczki.

    OdpowiedzUsuń
  7. Ja wiem, że rzeczywistość może być brutalna, ale żeby aż tak dosłownie?:)Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
  8. Siedzę, więc to duży sukces:) Poboli i przestanie, hihi:) Będę przynajmniej uważniej patrzeć pod nogi.Pozdrawiam ciepło:)

    OdpowiedzUsuń
  9. No i znowu mnie przyłapałaeś Mironq... Fizyka to jeden jedyny przedmiot, który darzę wiekim szacunkiem i wierzę na słowo wszystkim fizykom, bo... nic z niego nigdy nie rozumiałam i zawsze była to dla mnie fikcja zaklęta w teorię. Czyli do wykucia i wyrzucenia z pamięci. No to teraz mam... Oczywiście, że byłam bez siatek z zakupami, gdyż, mój Drogi - wysłanie mnie na zakupy to nawiększa z możliwych kar. Chodzę do sklepu, bo muszę, a jak nie muszę, to jestem bardzo szczęśliwa:) A jak już muszę, to z kartką i tam, gdzie mogę sama coś zdjąć z półki, bo sam fakt wejścia do sklepu i bycia od progu atakowanym uprzejmym "Słucham, co podać?" sprawia, że mam ochotę uciec z prędkością światła. - I proszę, znowu fizyka się kłania:)

    OdpowiedzUsuń
  10. Nie czuję się spełniona, tylko ździebko obolała:) I na szczęści padłam nie mając uczniowskich postaci w zasięgu wzroku, ufff:) Choć nie ręczę, czy oni mnie w zasięgu swego wzroku nie mieli:)

    OdpowiedzUsuń
  11. Czasem, z pozoru niemożliwe odpowiedzi są bliżej niż nam się wydaje, a czasem to po prostu magia:)

    OdpowiedzUsuń
  12. Dopóki słonie nie spadają z półek - wszystko jest w porządku:)

    OdpowiedzUsuń
  13. Hi,ale jakie to slonie?:-))).Małe nie spadną...Buziaki.

    OdpowiedzUsuń
  14. Jak porządnie zakołysze to i one poznają siłę grawitacji, hihi:)

    OdpowiedzUsuń