Oto kobieta upadła… A upadła z wielkim hukiem i jękiem. Szło toto rozanielone, śmiejące się do własnych myśli, po kilku dniach humoru niemal na granicy rozpaczy, i to całkiem czarnej, i nagle bęc. No to teraz siedzi boczkiem, na krawędzi krzesła, bo inaczej się nie da… Trzeba było patrzeć pod nogi, sieroto życiowa…
Co ją tak rozanieliło? U fryzjera się wysiedziała grzecznie i potulnie przedpołudnie całe, by zobaczyć w lustrze dzieło własnego pomysłu i rozbawić nim wszystkich obecnych. Do wiewiórki jej jeszcze daleko i do TEGO też, ale ostatni raz taka ruda była po wpływem wakacyjnego słońca, że kraju nie wspomnę, by znów nie zatęskniła. Po łapach dostała za własnoręczne wypitolenie grzywki i musiała obiecać przy wszystkich zgromadzonych, że nigdy więcej nie weźmie się za to, do czego zdecydowanie nie jest stworzona. Rozbawiła ją myśl, że jest zbyt rozpoznawalna we wsi i zbyt podobna do reszty familii, by się móc kogokolwiek z niej wyprzeć. Choć na szczęście wypierać się nikogo nie musi. A wszystko przez pana, który pojawił się w królestwie suszarek i nożyczek tuż po niej. Sądząc z zażyłości i atmosfery rozmowy, jakiś znajomy fryzjerki. Po pożegnaniu się z większością włosów (których przed włączeniem maszynki i tak było niewiele więcej…), rozsiadł się wygodnie w fotelu i kontynuował konwersację. A po niemal pół godzinie, obserwując walkę fryzjerki z niesfornymi włosami bohaterki, stwierdził:
- Kojarzę skądś panią, ale nie wiem skąd.
- Też pana kojarzę, ale też nie wiem skąd – odparła z uśmiechem, przebijając się przez szum suszarki.
Już po minucie ustalono ponad wszelką wątpliwość, że to kolega z podstawówki jej brata, ale ona dalej nie wiedziała kto zacz, bo nie wpadła na ten genialny pomysł, by się dopytać o jakieś imię przynajmniej.
A gdy już ruda czupryna została w miarę ujarzmiona, schowała owo szalone dzieło pod beret i ruszyła zmierzyć się z codziennością. No i się zmierzyła. Z grawitacją na początek. Oj, bolesne było jej bliskie spotkanie z Matką Ziemią. Ale w jednym kawałku dotarła do celu i dziś już więcej opuszczać ciepłego mieszkania nie ma zamiaru.
A już myślała, że po dziwacznej pobudce, nic ciekawego się więcej nie przydarzy. No bo dziwnie tak się rano budzić z uczuciem, że ktoś z całej siły szarpie za łóżko, kiedy ma się świadomość, że nikogo więcej w mieszkaniu nie ma. A na pewno nie straszy. Przynajmniej nie o takiej porze… Z radia się dowiedziała, że znów zakołysało. 3,2 w skali Richtera. 7 w kopalnianej…
No i masz babo placek. A raczej stłuczone cztery litery.
Bliskie spotkania z Matka Ziemią są potrzebna raz na jakiś czas żebyśmy zbyt od niej w chmury nie ulatywali :) Realizm moja droga, realizm :))) Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńGdy w 1982 roku stłukłam sobie z głopoty cztery litery we własnej kuchni, to bolało mnie przez wiele miesięcy. Oby u Ciebie trwało krócej.Zamawiam fryzjerkę do domu, więc wypadek na chodniku mi nie grozi.Życzę szybkiego powrotu do zdrowia, a dokładnie do zniknięcia bólu z tych biednych czterech liter.
OdpowiedzUsuńWitaj Ewulko! Ty, jak każde dziewczę przed remontem czochradła wybrałaś się byłaś zapewne do fryzjerskiego zakładu bez siatek z zakupami do kobiety przynależących. (ale ładne zdanie mi wyszło :-) ) Wiadomoć być waćpannie powinno z fizyki lekcyi w powszechnej szkole zadawanych, iże ciężkości środek przy ciężarach w odnóżach trzymanych niżej się przemieszcza, przeto i o chybnięcia na boki i brak stabilizacyi trudniej. Zawżdy jednak przy galimatyjasach jakowyś o klapnięcie półdupkiem o klepisko z większą mocą łatwiej. Pozdrawiam ;-)
OdpowiedzUsuńA w roli kobiety upadłej czujesz się spełniona? Czy może jacyś uczniowie świadkami upadku byli? Jeśli tak, licz się z pogłoskami o stanie lekko wskazującym. Z doświadczenia wiejskiej ,,szkulnej'' przestrzegam!
OdpowiedzUsuńNie wiem jak to zrobiłaś ale dziękuję bardzo....
OdpowiedzUsuńW tamtych stronach te trzęsienia to was zabiją! Boszsz, chyba bym oszalała. Każdy huk,każde trzaśnięcie stawia mnie na nogi...Do pionu. Współczuję Ci:-).Buziaczki.
OdpowiedzUsuńJa wiem, że rzeczywistość może być brutalna, ale żeby aż tak dosłownie?:)Pozdrawiam:)
OdpowiedzUsuńSiedzę, więc to duży sukces:) Poboli i przestanie, hihi:) Będę przynajmniej uważniej patrzeć pod nogi.Pozdrawiam ciepło:)
OdpowiedzUsuńNo i znowu mnie przyłapałaeś Mironq... Fizyka to jeden jedyny przedmiot, który darzę wiekim szacunkiem i wierzę na słowo wszystkim fizykom, bo... nic z niego nigdy nie rozumiałam i zawsze była to dla mnie fikcja zaklęta w teorię. Czyli do wykucia i wyrzucenia z pamięci. No to teraz mam... Oczywiście, że byłam bez siatek z zakupami, gdyż, mój Drogi - wysłanie mnie na zakupy to nawiększa z możliwych kar. Chodzę do sklepu, bo muszę, a jak nie muszę, to jestem bardzo szczęśliwa:) A jak już muszę, to z kartką i tam, gdzie mogę sama coś zdjąć z półki, bo sam fakt wejścia do sklepu i bycia od progu atakowanym uprzejmym "Słucham, co podać?" sprawia, że mam ochotę uciec z prędkością światła. - I proszę, znowu fizyka się kłania:)
OdpowiedzUsuńNie czuję się spełniona, tylko ździebko obolała:) I na szczęści padłam nie mając uczniowskich postaci w zasięgu wzroku, ufff:) Choć nie ręczę, czy oni mnie w zasięgu swego wzroku nie mieli:)
OdpowiedzUsuńCzasem, z pozoru niemożliwe odpowiedzi są bliżej niż nam się wydaje, a czasem to po prostu magia:)
OdpowiedzUsuńDopóki słonie nie spadają z półek - wszystko jest w porządku:)
OdpowiedzUsuńHi,ale jakie to slonie?:-))).Małe nie spadną...Buziaki.
OdpowiedzUsuńJak porządnie zakołysze to i one poznają siłę grawitacji, hihi:)
OdpowiedzUsuń