niedziela, 28 lutego 2010

Via Dolorosa

  


Stacje tej drogi krzyżowej nie rzucały się w oczy. Trzeba było się uważnie rozglądać wkoło, a czasem nawet spytać o drogę okolicznych handlarzy. Labirynt uliczek, z których każda następna jest podobna do poprzedniej, często wywoływała uczucie zagubienia. Nie byliśmy pielgrzymami. Chyba nawet nie turystami. Chociaż, może to drugie określenie bardziej do nas pasowało. W końcu zwiedzaliśmy miasto w każdej wolnej chwili. Nie raz wchodziliśmy w ten gąszcz uliczek, gdzie niemal wszystko można było kupić za przysłowiowe „one dolar” a targowanie się uchodziło za przejaw dobrych obyczajów.
Któregoś dnia, posiłkując się niewielką mapką, postanowiliśmy wyruszyć szlakiem czternastu stacji. Punktem wyjścia stała się stacja V. Najbardziej widoczna, niemal na skrzyżowaniu głównych uliczek. To od niej rozpoczęliśmy poszukiwania początku drogi krzyżowej. 
  


Schodząc w dół, doszliśmy do początku, do lithostrotos, miejsca, gdzie zapadł wyrok.

  


Potem pięliśmy się w górę, schodziliśmy stromo w dół, by za chwilę znów się nieco zadyszeć przy kolejnym podejściu.

  


A po drodze nic nie pomagało nam popaść w modlitewną zadumę. Tutaj z wystaw maleńkich sklepików krzyczały do nas kolorowe chustki i koszule, a tam – spódnice. Następna uliczka to zmasowany atak skórzanego obuwia o takich fasonach, że aż korciło, by się zatrzymać choć na chwilę i utargować po kilka dolarów za parę sandałów czy klapek. 

           

                                      


Chwilę potem niejeden z nas żałował, że nie wziął wcześniej głębszego oddechu. Kilkaset metrów wąskiej uliczki ciągnęło się całą wieczność. Z jednej strony zwisało z rzeźniczego haka pół jakiegoś martwego zwierzęcia, umazanego krwią i atakowanego przez chmary much. Z drugiej wisiało krwiste udo innego, wywołujące wrażenia estetyczne trudne do opisania. I tak cały zaułek. Przepychanie się przez szeroko rozstawione jatki, odganianie się od much, trudny do wytrzymania zapach surowego mięsa i krwi, były prawdziwą udręką. I sama nie wiem, gdzie fala mdłości była większa – tu, czy w uliczce z rybami i owocami morza… Czasem się gubiliśmy, skręcaliśmy nie tam gdzie trzeba i wracaliśmy kilka razy w to samo miejsce. Ale szliśmy dalej.
Czasem budził się wewnętrzny bunt. Dlaczego musimy się przepychać przez te pełne życia uliczki? Czy nie można by wyznaczyć jakiejś normalnej trasy, gdzie nie trzeba by było deptać ludziom po piętach, przeszkadzać w zakupach, dezorganizować im codziennego życia, a przede wszystkim – gdzie nic by nie rozpraszało?
A chwilę potem przychodziło otrzeźwienie. Przecież On szedł na Golgotę ulicami miasta. Nie opłotkami. To był środek dnia, podobnego do innych. Kupcy pilnowali swoich interesów, nawoływali klientów sprzedając towary, przyjmowali zamówienia, wszczynali głośne kłótnie, milknąc na chwilę, by przyjrzeć się temu co się dzieje na ulicy. Widok może nie niecodzienny, ale też i nie co dzień za skazańcem podążały takie tłumy.
I nic się pod tym względem nie zmieniło. Dziś, my – jak kiedyś On, pniemy się na Golgotę, a życie obok nas toczy się swoim torem. Czasem ktoś spojrzy zaciekawiony w naszą stronę, przerywając swoje zajęcia. Czasem podąży za nami z ciekawości, by ostatecznie wrócić do swych przyzwyczajeń. Niekiedy ktoś nad nami zapłacze. Inny pocieszy, obetrze łzy. A my i tak niesiemy swoje krzyże i krzyżyki. I nawet, jeśli u naszego boku zjawi się jakiś Cyrenejczyk, by choć na chwilę nas odciążyć, i tak są one przeznaczone tylko dla nas. Upadamy pod ich ciężarem, ale też się podnosimy i idziemy dalej. Mimo wszystko. Bo każdy z nas podąża własną drogą krzyżową. A świat obok nas jest jakby pomimo. Kusi, mami, denerwuje, obrzydza, stawia błędne drogowskazy, a my i tak idziemy. Zawracamy, kluczymy, szukamy wskazówek. Ale ciągle idziemy.
W końcu, po kilkudziesięciu minutach marszu, zmęczeni duchotą ciasnych uliczek, pełni wrażeń z mijanych po drodze obrazów, zagubieni we własnych myślach, odczuciach i rozterkach, stajemy przed Bazyliką Grobu Pańskiego. Tam są ostatnie stacje.

  

Ale to już temat na inną opowieść.

P.S. Zdjęcia Ania G.

22 komentarze:

  1. Pięknie i sugestywnie, jakbym tam była. I przypomniał mi się ,,Piłat i inni'' Wajdy...

    OdpowiedzUsuń
  2. pięknie napisałaś.czuję ten brak oddechu i zadumę.pomimo straganów,smrodu mięsa...ale takie jest życie.idziemy,przedzieramy się obok i pomimo wszystko.do samego końca.

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie oglądałam... Powinnam nadrobić braki? Bo jak warty obejrzenia, to dopytam w wypożyczalni

    OdpowiedzUsuń
  4. Wejście do sklepu mięsnego lub przejście obok działu mięsnego w supermarkecie, jest dla mnie wysiłkiem nie do opisania. Nie potrafię znieść tego zapachu i już... Jak permanentna ciąża. Może jak będę w ciązy to mi się odmieni:) Surowe mięso w kuchni, które trzeba przyrządzić na obiad to też trauma, ale jakoś daję radę. A tam... Wszystko w ilościach mega.... Jednak może właśnie trzeba było tych wszystkich doświadczeń, by na pewne sprawy spojrzeć świeższym okiem, jakby z boku, z innej perspektywy...

    OdpowiedzUsuń
  5. Jak pisałaś,że każde z nas dźwiga swój własny krzyż...na krzyźu;-).Nasze drogi to drogi przebytych cierpień,czasem radości które nie trwają długo...bo nie trwają.Mamy swoją karmę i musimy ją spełnić. To,co opisałaś nastroiło mnie w zadumę...Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  6. Zgadzam się ze Zgagą.Jakbym z Wami szła.pięknie napisane.

    OdpowiedzUsuń
  7. bo to generalnie taki czas zadumy... pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  8. Dziękuję, cieszę się, że tak podziałałam na wyobraźnię:)

    OdpowiedzUsuń
  9. Pięknie dziękuję za przepis. Poczta mi nie chciała odesłać wiadomości, więc tu się wtrącam zupełnie nie a propos...

    OdpowiedzUsuń
  10. Świetny post, wstrzelony w odpowiedni czas. Dzięki za niego, szczególnie za końcówkę i oczywiście za zachęcające do przeżycia tego co Ty, tam, gdzie To wszystko się działo...

    OdpowiedzUsuń
  11. Nie szkodzi, że nie a propos:)Daj znać, czy było zjadliwe;)

    OdpowiedzUsuń
  12. Bo czas wybrany nieprzypadkowo. Nie wiem kiedy będzie ciąg dalszy, bo te wspomnienia są tak żywe, że czasem trudno je ubrać słowa... Być może na święta.

    OdpowiedzUsuń
  13. postautoportret2 marca 2010 18:59

    Znowu jestem w kropce, tekst i zdjęcia, nie pozostawiają miejsca na komentarz. Wszystko jest jasne, nic do dodania, dziękuję, za przypomnienie, nie, nie mam tu na myśli ukrzyżowania czy męki Chrystusa, a za przypomnienie o tej ludzkiej stronie ..)Pozdrawiam ciepło

    OdpowiedzUsuń
  14. Skoro ciężko ubrać w słowa, niech przemówią zdjęcia :)

    OdpowiedzUsuń
  15. No sama jestem teraz w kropce, bo nie wiem co powiedzieć... Dziękuję za ciepłe słowa. Sciskam mocno

    OdpowiedzUsuń
  16. I przypomniał mi się cytat z pewnej kartki, którą dostałam - nawet nie pamiętam z jakiej okazji: "Gdy słów braknie, serce niech powie" :)

    OdpowiedzUsuń
  17. ~Czarny Ptak3 marca 2010 21:18

    Bardzo ładnie nawiązane do naszego codziennego życia. Bez zbędnego patosu, ale za to z życiową mądrością. W takiej naturalnej scenerii najlepiej właśnie sobie przypomnieć, że każdy z nas musi coś ważnego doprowadzić do końca. Pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń
  18. Nigdy nie byłam w Jerozolimie, ale znam Drogę Krzyżową z filmów "Ben Hur" i "Pasja". Znam też z Nowego Testamentu. Pieknie i ciekawie ukazałaś swą "turystyczną" wyprawę, która przekształciła się w zadumę i refleksje na temat ludzkiego życia.Serdecznie pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  19. Czasem pokusa zostawienia wszystkiego tuż przed szczytem jest ogromna - rzucić to wszystko i zawrócić na łatwiejszą drogę.... A potem się okazuje, że tzw. droga na skróty, cóż że łatwiejsza, ale trwa dwa razy dłużej

    OdpowiedzUsuń
  20. Gdybym była tam z pielgrzymką, zaduma towarzyszyłaby nam na każdym kroku. Nawet jako turysta z wycieczką z biura podróży, miałabym ułatwione zadanie, gdyż przewodnik pokazałby i zaprowadził wszędzie tam, gdzie się w Jerozolimie znaleźć powinno. Ale byłam tam na seminarium naukowym i choć w ramach programu było zwiedzenie Starego Miasta z przewodnikiem - do niektórych miejsc docieraliśmy sami korzystając z przerw między zajęciami... I cieszę się, że mogłam przejść tę bardzo nietypową drogę krzyżową od początku do końca.Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
  21. Marzę o podróży do Ziemi Świętej, dzięki Tobie, jeszcze bardziej.

    OdpowiedzUsuń
  22. Życzę Ci zatem spełnienia marzeń:)

    OdpowiedzUsuń