sobota, 1 sierpnia 2009

Część 2. Hotel.


Podchodzę do miłej pani przy stanowisku naszego biura podróży (którego, ze względu na dalszą część opowieści, nie wymienię z nazwy, by nie robić żadnej reklamy), podaję nazwę hotelu i nagle moje zaspane uszy słyszą:
- Jest dla państwa zamiana hotelu. Niestety w tamtym nie ma miejsc, ale będziecie panie zadowolone. To hotel o wyższym standardzie niż ten który wykupiłyście.
Jakie zadowolone?! Jakie nie ma miejsc?! Czy ktoś nas zapytał o zgodę na zmianę umowy?! Przecież ten „lepszy” hotel to ogromny kombinat w wielkim „kurorcie” (o ile dla tych korfickich wsi można używać takowych określeń), na wielkiej górze, kawałek od morza! A my chciałyśmy do naszej rybackiej wioski, do spokojnego małego hotelu gdzie do morza wystarczy przejść przez ulicę….
Odeszłam stamtąd w takim szoku, że nie wiedziałam co powiedzieć. Podchodzę do Ewy i próbuję jej coś wydukać, ale nie miało to ni ładu ni składu. Ewa złapała kopertę i pobiegła do rezydentki. Pierwszy raz widziałam ją w takiej akcji. Ale pani nijak nie dała się przekonać. Wściekłe wsiadłyśmy do autokaru. Okazało się, że w podobnej sytuacji znalazło się jeszcze pewne małżeństwo.
Po godzinie jazdy wysiedliśmy przed hotelem. I wtedy się zaczęło. Odmówiliśmy zameldowania żądając odwiezienia do hotelu zgodnie z umową zawartą z biurem podróży. Menadżerka hotelu bardzo się zdziwiła widząc, że choć figurujemy na liście jej hotelu i są dla nas zarezerwowane pokoje, na naszych umowach widnieje nazwa innego hotelu. Zrobiło się zamieszanie. Zadzwoniono do rezydentki. Ta po raz kolejny próbowała przekonać nas do zamieszkania w tym hotelu. Bez rezultatu. Gdybyśmy przyjechały tu ot tak sobie – nie byłoby pewnie większego problemu, ale my byłyśmy przecież umówione na te wakacje! Gdzieś tam, 10 km dalej, ktoś na nas czekał (jak dobrze, że odesłałam ich wieczorem do domu…), a tu próbują nas uszczęśliwić na siłę. Tamto małżeństwo również nie było zadowolone z zamiany, gdyż wybierając hotel kierowali się jego kameralnością i bliskością morza. Rozmowa telefoniczna nie przyniosła rozstrzygnięcia.
Rozsiedliśmy się w hallu i czekaliśmy. Próbowano nas przekonać do tymczasowego zameldowania w zarezerwowanych dla nas pokojach, ale pan – nazwijmy go Krzysztof, przeczytał w międzyczasie bardzo dokładnie umowę i okazało się, że – po pierwsze, biuro podróży jeszcze przed wyjazdem powinno nas poinformować o zmianach warunków umowy (a zmiana hotelu kwalifikuje się do tego paragrafu) i wtedy mamy prawo zdecydować czy przystępujemy do udziału w imprezie czy nie. A po drugie – jak wyczytał dalej, przyjmując klucze do pokoju zgadzamy się na przyjęcie warunków proponowanej umowy. A my się nie zgadzamy. 
I tak sobie siedzieliśmy. Minęła godzina, dwie, trzy. Już nie wiedziałam czy bardziej mi się chce jeść, spać, czy płakać. Nie spałam 48 godzin, nie jadłam dobrych kilkanaście. Co prawda w samolocie dali kawę i ciastka, ale to żadne jedzenie. Właściciel hotelu zaprosił nas na śniadanie. Ale po tylu godzinach nerwów nawet nie dało się jeść. Marzyłam o kąpieli…
W końcu pani rezydent pojawiła się osobiście (miała spotkanie informacyjne dla nowych gości… - dobrze, że rano, a nie wieczorem…) i znów próbowała nas czarować standardem hotelu itd. Przez te 3 godziny od wylądowania i uzyskania informacji o naszych, delikatnie mówiąc- wątpliwościch – nie miała dla nas żadnych propozycji. Nie potrafiła nawet odpowiedzieć na pytanie jak się to stało, że sprzedano nam pokoje których… nie ma. Wyparowały? Wyburzyli je? Jak to możliwe, skoro kupując wczasy otrzymałyśmy informację, że są jeszcze 4 wolne pokoje w tym hotelu, państwo kupili wczasy dzień za nami (sprawdziliśmy daty zawarcia umowy) – czyli zostały 2, a 2 tygodnie przed wylotem oferta ciągle wisiała w Internecie i dopiero zniknęła na tydzień wcześniej. Czyli wyprzedano wszystkie miejsca, ale co z naszymi? I skoro wiedzieli jaka jest sytuacja dlaczego nas nie poinformowano o wszystkim? Zwłaszcza, że dzień przed wylotem dzwoniłam do biura potwierdzając godzinę odlotu… Ale pani nie była w stanie odpowiedzieć na żadne pytanie. Zrobiło się bardzo nerwowo. Irytacja sięgała zenitu.
Nadchodziła piąta godzina czekania na jakiś ruch ze strony biura podróży. Dla nas była to 21 godzina – nazwijmy to, podróży…
Pani rezydent przychodzi po raz kolejny. Nie jest w stanie dziś dla nas nic załatwić, bo jest środek sezonu (matko jedyna, przecież jasne, że to środek sezonu! To nie zima, tylko lipiec!) wszystkie hotele są obłożone (taaa….. jakoś w to nie wierzę….) a poza tym ona ma dziś same spotkania organizacyjne i nie da rady ( i tu mnie szlag jasny trafił….). Ponowiła propozycję zamieszkania w tym hotelu do czasu znalezienia dla nas miejsca w hotelu w miejscowości, gdzie mieliśmy zamieszkać zgodnie z umową. Po raz kolejny odmówiliśmy. Nie mamy bowiem żadnej gwarancji, ze meldując się w tym hotelu nie zostanie to uznane jako zaakceptowanie warunków umowy. Proponujemy więc pani podpisanie oświadczenia, że nasz pobyt w tym hotelu jest tymczasowy do momentu przeniesienia do hotelu zgodnie z umową. Mina jej zrzedła, znów zaczęła coś tam tłumaczyć, że to tylko tymczasowo itd. Nie? No to poczekamy, tylko pozwólcie się nam gdzieś wykąpać, bo zaraz wskoczymy do tego basenu hotelowego.
To już zakrawało na farsę. Jedno z największych i renomowanych biur podróży w kraju, a nie potrafi rozwiązać takiego problemu (że nie wspomnę o tym, jak w ogóle do takiej sytuacji mogło dojść).
Wreszcie po kilkunastu minutach dyskusji z właścicielem hotelu przychodzi pani rezydent do nas po raz kolejny z kolejną propozycją. Jako rekompensata za zmiany warunków umowy (a jednak!), proponują nam pokoje spoza oferty katalogowej, o podwyższonym standardzie.
A mnie jakby ten piorun katowicki dalej gdzieś po kręgosłupie walił! I powiedziałam wprost, że jest to najzwyklejsze w świecie zamykanie klientowi buzi, czyli próba przekupstwa: państwo zostaniecie w naszym hotelu, my wam dajemy co mamy najlepszego, ale przynajmniej mamy problem z głowy, bo nie musimy niczego odkręcać i szukać.
Pani nawet nie spojrzała na mnie. Spuściła głowę. Po kolejnych kilkunastu minutach jałowej dyskusji, gdy cała nasza czwórka kleiła się do własnych ubrań i kanap w hallu, podjęliśmy decyzję: przyjmujemy proponowane nam pokoje, ale jedynie po to, by się wreszcie wykąpać i przespać. Jednak odmawiamy zameldowania. Będziemy czekać na rozstrzygnięcia ze strony biura podróży. Konsternacja ze strony rezydentki była ogromna. Ale ona chyba też już miała dość tej całej sytuacji i przystała na nasze warunki.
Przypięli nam na rękę dżipiesa, żebyśmy mogli spokojnie korzystać z posiłków i innych „atrakcji” hotelowych i wpakowali do busa, który miał nas wywieść na owe wysokości, gdzie znajdowały się nasze pokoje (górka o nachyleniu 45 stopni…. Ostro w górę a potem zakręt o ponad 90 stopni i już trochę mniej stromo…).
Przyznaję bez bicia, że pokój zrobił wrażenie. Zwłaszcza te wściekle różowe ściany i wielkie małżeńskie łoże na środku pokoju, które nas od razu rozśmieszyło;) Za to widok z balkonu – niesamowity…
Dobra, damy radę ten jeden dzień (oby jeden..)
Wreszcie wymarzona kąpiel i do łóżka.
Ale zmęczenie było tak wielkie, że po pół godzinie liczenia much na suficie stwierdziłyśmy, że to nie ma sensu. Zebrałyśmy się na obiad i pomaszerowałyśmy na plażę. Zejście z górki i przetuptanie przez miasto, z zegarkiem w ręku, zajmowało 10 minut. Gorzej było z powrotem, gdy trzeba było się wspinać pod górkę. 
Przekimałam na leżaku jakąś godzinkę, ale i tak ciągle się kontrolowałyśmy, by któraś nie zasnęła na słońcu – to byłoby szaleństwo.
A wieczorem pojawił się w końcu Komitet Powitalny – zaskoczony bardzo obrotem sytuacji. I w końcu mogłam mocno, a nawet bardziej niż mocno, przywitać Grecję:) I co usłyszałam na przywitanie? Że schudłam… Nosz ludzie… I dostałam cała serię przepisów: mam się wyspać, zapomnieć o wszystkich problemach, dobrze się bawić, dużo jeść no i się opalić, żeby wyglądać jak tubylec:) Mam wakacje i mam się uśmiechać. I że mamy się nie przejmować zamianą hoteli (choć też nie potrafili zrozumieć jak tak można było zrobić…) i że jakby nic dla nas nie znaleziono, to możemy spokojnie tu zostać, bo to jeden z najlepszych na wyspie.
Ta noc też nie przyniosła snu, bo Komitet Powitalny potrzebował trochę czasu na zdanie sprawozdania z całego roku niewidzenia się. A potem nadeszła wytęskniona reszta nocy z komarami…. Przez to całe zamieszanie z hotelami zapomniałyśmy bowiem kupić antydzandzara:(
72 godziny bez normalnego spania – jeszcze mi się to nie zdarzyło, choć patrząc do lustra jakoś niespecjalnie było to po mnie widać.
Następny dzień nie przyniósł żadnych wieści ze strony pani rezydent. Prawdopodobnie brano nas na przeczekanie. Mieliśmy dość niepewności, życia na walizce i tracenia kolejnego dnia wakacji. Wieczorem podjęliśmy decyzję o zostaniu w tych VIP-owskich apartamentach. I o to chyba wszystkim chodziło – niech się wyśpią, odpoczną, to dadzą nam spokój. A my tylko chcieliśmy w końcu mieć normalne wakacje. Oddałyśmy dokumenty do zameldowania się. I wtedy wszystko zaczęło się powoli klarować.

c.d.n.




10 komentarzy:

  1. Wiesz, "za komuny" to właściwie zawsze były jakieś cyrki z hotelami, ale z reguły były to lepsze pokoje, niz te rezerwowane w biurze turystycznym.Kiedyś to nawet nam miejscowość zmienili, nie tylko hotel.Wykupiliśmy Bałczik a zamieszkaliśmy w Albenie.Korzyść była niewątpliwa, bo hotel był nowy, a widok z okna na całą Albenę i morze. Tylko do morza było do zejścia 176 schodów, techniką tarasową.Wiesz sama, zejśc to pestka, ale włazić w upale do góry było mniej fajnie.No i czekam co było dalej.Miłego, :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Niech te wakacje zaczną być wreszcie wakacjami, bo w nerwicę wpadnę ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. O rany, jedno jest pewne: nie zapomnisz tych wakacji do końca życia..

    OdpowiedzUsuń
  4. No nam zamienili wszystko - i hotel i miejscowość... No ale jak mówią starożytni Indianie "Jak się nie ma co się lubi, to się lubi co się ma". Więc jak już zdecydowaliśmy się zostać tu, gdzie nam wmówiono, że będzie lepiej - trzeba było zacząć szukać plusów całej tej chorej sytuacji i... Owszem, plusy się znalazły, ale natychmiast też wszystko się pozmieniało. I choć dziś mogę sobie gdybać "Co by było gdyby.." to i tak nigdy nie dowiem się jak by się skończyło to wszystko, co miało się zacząć całkiem inaczej. Dziś mogę powiedzieć "Trudno, stało się, widać tak miało być" i mogę się uśmiechnąć, bo mam do czego się uśmiechać - do wspomnień:)))

    OdpowiedzUsuń
  5. Będą:) Następne odcinki już tylko o wakacjach;)

    OdpowiedzUsuń
  6. Współczuję, myślę, że mnie też by szlag trafił!Właśnie powinnaś na blogu rozreklamować to biuro podróży, aby nikogo więcej nie wykiwali!

    OdpowiedzUsuń
  7. Nie będę im robić darmowej reklamy. Poki co, jestem na etapie pisania skargi na biuro i prośby o wyjaśnienie zaistniałej sytuacji. Nawet nie chcemy od nich rekompensty pienięznej. Ja chcę tylko wiedziec jak można sprzedać pokoje, których fizycznie nie ma. A poza tym - na tej zmianie hoteli faktycznie skorzystałyśmy, bo hotel zasługiwał na swoje 4 gwiazdki. No ale cóż z tego, skoro przez tę zmianę wszystko się pokomplikowało w moim życiu... Choć kto wie, jakby było, gdyby nie było tej zamiany hoteli...

    OdpowiedzUsuń
  8. Takie perturbacje wydawały mi się bardzo odległe, dotykające tylko nielicznych i nieznanych mi ludzi, a tu patrz Ty byłaś ofiara jakichś zaniedbań. Wspólczuję.

    OdpowiedzUsuń
  9. Pomyślałam dokładnie o tym samym:) Zawsze działo się to jakby obok i oto proszę... Dziś już do tego podchodzę z uśmiechem na ustach i opowiadam o tym w kategorii wakacyjnej anegdoty, ale wtedy całkiem nie było mi do śmiechu... Cóż - podróże kształcą, prawda? :))

    OdpowiedzUsuń