czwartek, 6 sierpnia 2009

Część 6. Każda bajka ma swój koniec


I mogłabym tak jeszcze pisać i pisać. Bo np. dość ciekawe badania socjologiczne można by przeprowadzać na naszej hotelowej stołówce. Czytaj – w restauracji. Było to miejsce, które z chęcią omijałabym szerokim łukiem, gdyby nie to, że dawali tam jeść – a to akurat moje ulubione zajęcie. Szlag mnie jasny trafiał, jak chłopcy, widać za przyzwoleniem swoich rodziców, bo ci nie oponowali – siadali do posiłków w czapkach na głowie. Toć to nawet w Izraelu, napotykani w restauracjach hotelowych Żydzi, jedynie jarmułki zakładali na głowę, a nie bejsbolówki z daszkiem jak wiata przystankowa… O wydłubywaniu resztek jedzenia z zębów, zdejmowaniu aparatu ortodontycznego przy stole, mlaskaniu, siorbaniu i innych odgłosach lub widokach też nie będę pisać, bo a nuż ktoś właśnie je i mu apetyt odbiorę. Do tego było głośno jak w ulu. Z ulgą więc wychodziłam stamtąd trzy razy dziennie, a przeszczęśliwa byłam, jak udało się trafić na posiłek i było niemal pusto, bo albo tłumy jeszcze nie przyszły jeść, albo właśnie sobie poszły.
A papu było mniamuśne. Oj, na tym to ja się znam i byle czym mnie nie zadowolą. Co prawda jak czegoś nie znam to nie jem, ale jak znam i mi się nie spodoba w wyglądzie lub zapachu – to też nie zjem. A tam jadłam. Nawet ryby się chwyciłam, co normalnie nie lubię. I tylko nie wiem czemu schudłam 4 kilo... Tak, tak, przyznaję się bez bicia – schudłam:( W życiu po wakacjach nie schudłam i dawno nie pamiętam, by aż tyle. Ale mama mi to przeklarowała, że to pewnie przez te codzienne górskie wspinaczki do pokoju. 4 razy dziennie co najmniej wspinałyśmy się pod tę górę. Nie korzystałyśmy z busika i już po trzech dniach przestałyśmy dyszeć na pierwszym zakręcie po ostrym podejściu. A najlepiej wchodziło się i schodziło nie w żadnych klapeczkach, tylko w butach na obcasie. Rewelacja! I chyba już teraz wiem, czemu co niektóre panie wybierają się na tatrzańskie szlaki w szpileczkach, hihi:) 
Cały ten pobyt na Korfu był dziwny. To już pisałam nie raz. Od samego początku wszystko nie po mojej myśli. Ale dziś nie żałuję ani jednego spędzonego tu dnia. I tak przez ten cały czas poznałam więcej ludzi, niż poznaję przez pozostałe 11 miesięcy roku. To prawda, że ciągle obracam się w tym samym towarzystwie. Wieczorami jestem ledwo żywa, albo kończę robotę na tzw. wczoraj. Nie ma gdzie wyjść, kiedy, ani tak naprawdę z kim. Bo przecież żeby wyjść, trzeba mieć z kim. Inaczej jesteś potraktowana jak… wiadomo – szuka przygody. Może więc to atmosfera wakacji powoduje, że jestem całkiem inna niż w Polsce. Owszem, pewne nawyki zostają, w pewne wpadamy po kilku dniach. No bo jak leżaki ciągle w tym samym miejscu na plaży więc i poranne frappe w tej samej knajpce przy plaży. I już po kilku dniach kelner od progu krzyczy czy to co zawsze, aż w końcu uczy jak to frappe zrobić samemu. Choć przy okazji miał niezły ubaw, że w zimie będę pić zimne frappe, żeby mi się gorąca Grecja codziennie przypominała:)
Nie ulega wątpliwości, że mimo pewnych spraw, które zepsuły mi na długo humor – i o których nie chcę z wielu powodów pisać, mimo nocy na lotnisku, dwóch pierwszych koszmarnych dni i niemal wszystkich nieprzespanych nocy (przespałam tam tylko jedną całą noc – przedostatnią, wszystkie inne ledwie przedrzemałam… nasze „małżeńskie łoże” było tak miękkie, że czułam każdą sprężynę wbijającą się w każdą część ciała przy każdym ruchu…) – pobyt zaliczam do udanych :)
Na pewno na długo zostanie mi w pamięci tzw. babski wieczór. Przedostatni wieczór, gdy przy lampce wina (a raczej dwóch, bo Boski, gdy przyszedł się przywitać, jeszcze dolał od firmy po kielonku…) pogadałyśmy sobie od serca. O życiu. I o tym wszystkim co nas spotkało dobrego i złego przez ostatnie dni. A potem dostałyśmy takiej głupawki, że musiałyśmy się ewakuować do hotelu, żeby sobie nie pomyśleli, że się upiłyśmy. Mięśnie przepony dostały wtedy taki wycisk, że ledwo wdrapałyśmy się pod tę naszą górę, śmiejąc się jak dwie głupie. Dawno się tak nie uśmiałam:) I to była ta jedyna przespana noc.
Wyjeżdżam bogatsza o nowe przemyślenia, doświadczenia, obserwacje. Gdyby to zależało ode mnie – zostałabym tu dłużej. Choć właściwie nie mam po co. Każda bajka ma jakieś zakończenie. I każdą bajkę się miło wspomina, powracając do niej z sentymentem, gdy ciężko na duszy. Ja do tej bajki będę wracać w myślach bardzo często. Czy wrócę do niej za rok? Nie wiem. Pytanie to zadawała mi każda osoba, z która się żegnałam: „Wrócisz tu znowu za rok?” I każdemu odpowiadałam „Nie wiem. Nigdy tego nie wiem”. Choć całą duszą niczego innego nie pragnę niż wrócić tam znów. Tam jestem szczęśliwa, nawet jak wieje ten okropny wiatr. Tam jestem inna i nawet czasem sama siebie nie poznaję. Ale nie wiem co rok przyniesie, jak się wszystko potoczy. Choć kto wie, może choć raz w końcu będzie po mojemu? :) 




14 komentarzy:

  1. Ewutku, po prostu podróże kształcą, jeśli nawet nie nauczysz się niczego nowego.Ja też jestem ciekawa, czy wrócisz tam za rok.Miłego,;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Witaj Ewulko! Od razu włóż karteczkę z napisem: zeszycik i długopis do paszportu. Tak na przyszłość. Ja lubię wracać w znane miejsca po latach. Widać wtedy co się zmieniło, ma się inny punkt widzenia na pewne rzeczy. Gdyby wakacje były cały czas szybko byś się tym zmęczyła. A tak możesz z utęsknieniem czekać na następny raz. Co do kuchni to jestem pasjonatem dobrego żarełka - zwłaszcza takiego, które próbuję pierwszy raz. Pozdrawiam :-)

    OdpowiedzUsuń
  3. Postaram się pamiętać o niezbędnym sprzęcie, a może do tego czasu dorobię się jakiegoś lapatopika i na bieżąco, jak korespondent wojenny, będę donosić co w trawie greckiej piszczy:)Ja też lubię wracać w dawno niewidziane miejsca. Mam to po tacie chyba. Bo oboje wykrzykujemy wówczas jak małe dzieci: Patrz - a tu było to, a tam tamto, a tego tu nie było! Jeeee - ten dom wyremontowali w końcu.. itd. Rok mnie nie było w Rodzie a wypatrzyłam wszystkie możliwe zmiany wzbudzając ogromne zdziwienie, gdy zaczęłam się kręcic jak bąk i pokazywać co się zmieniło. Cóż - ten typ tak widać ma:)

    OdpowiedzUsuń
  4. Bardzo bym chciała, ale zobaczymy co z tego wyjdzie:)

    OdpowiedzUsuń
  5. Ja myślę, że kiedy jednak tam wrócisz. Może nie za rok, może za rok to za wcześnie, ale człowiek jakoś wrasta w pewne miejsca, a mnie się widzi, że Ty wrosłaś w Grecję :-)

    OdpowiedzUsuń
  6. A ja właśnie jutro wyjeżdżam. Dwa tygodnie luzu :) Mam tylko nadzeję, że podróż będzie mniej dramatyczna :)Ściskam,

    OdpowiedzUsuń
  7. Zatem życzę Ci Trutu szczęśliwej podróży i udanego wypoczynku :) Ja moją podróż będę wspominać długo, ale sam wypoczynek jeszcze dłużej:) Odpocznij i wracaj:)) Do zobaczyska!

    OdpowiedzUsuń
  8. Wrosłam i to jak... Ech... Wpadłam po uszy, jak się to mówi:)

    OdpowiedzUsuń
  9. Witaj Effko, może siłą rzeczy za granicą sie nawiązuje znajomości. I wspaniale, jeżeli ktoś to właśnie lubi i go cieszy, wtedy tak wspaniale wypoczywa jak ty. Bardzo ciekawie opisałaś swój urlop.Ja naprawdę dobrze wypoczywam, gdy mogę gdzieś wyjechać zupełnie sama i prowadzić jedynie zdawkowe, grzecznościowe rozmowy, a najlepiej sama wędrować brzegiem morza.

    OdpowiedzUsuń
  10. Wspaniale, że te wakacje, mimo fatalnego początku, były udane. Zresztą często tak bywa, że to co się źle zaczyna ma wspaniały radosny koniec.

    OdpowiedzUsuń
  11. Witaj Mario:) Może faktycznie poznawanie nowych ludzi na wakacjach następuje jakoś tak samo od siebie... Dla mnie samotne spacery nad brzegiem morza to swoista terapia ciszą po całym roku hałasów i krzyków. Też czasem wolę posiedzieć na balkonie niż wchodzić w tłumne uliczki miasteczka - choćby nie wiem jak piękne było nocą. Wszystkiego po trochu, tak dla równowagi:)Pozdrawiam seredecznie i cieszę się z ponownych odwiedzin:)

    OdpowiedzUsuń
  12. Dokładnie to samo sobie powiedziałam wsiadając do samolotu - nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło:)

    OdpowiedzUsuń
  13. Jeśli się uprzesz, to na pewno w przyszłym roku znów pojawisz się na Korfu. Czego Ci szczerze życzę.Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  14. Czyli, że Kos ma poczekać na lepsze czasy?:) Nie wiem co będzie za rok, przede mną trudne, bo całkowicie różne od dotychczasowych, 10 miesięcy (a potem kolejne 2 miesiące wakacji...) Więc to właśnie wspomnienia tegorocznych wakacji i naładowane tam akumulatory muszą mi wystarczyć na cały ten czas. Ale zgadzam się - jak się uprę to tam wrócę:)) Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń