wtorek, 25 sierpnia 2009

rozterki pierwszoklasisty


Młoda oznajmiła dziś z oburzeniem, że ma do szkoły już prawie wszystko, z wyjątkiem najważniejszej rzeczy.
- Pióra? – spytała Mama.
- Zmazika do pióra? – spytałam ja, bogatsza o ubiegłoroczne doświadczenia z Młodym.
- No jak to! – przewróciła artystycznie oczami. – Tyty!
No tak. Tyta. Czyli kawałek tektury, owinięty w kolorowy papier, wypełniony po brzegi słodyczami. Obiekt uwielbienia każdego pierwszoklasisty. Im większy, tym lepszy.
- Czyli od dziś nie jesz słodyczy, żeby było co do tyty włożyć? – uśmiechnęłam się pod nosem, spoglądając to na Mamę, to na Młodą.
Młoda nie zdążyła buzi otworzyć, by odpowiedzieć, gdy Młody krzyknął z drugiego pokoju:
- Jakie włożyć?! Kupi się!
- Aaa… Kupi się? – zaskoczyła Mama.
- No… Rodzice kupią, znaczy się – zreflektował się Młody biorąc chwilowy rozwód z klockami lego i zaszczycając nas swą obecnością.
- No ale, musisz mieć tę tytę? – Mama przejęła pałeczkę biorąc Młodą pod włos.
- Jak to nie mieć?! – spojrzała oburzona. – Każdy pierwszak musi ją mieć!
- A ciocia nie miała i jakoś ją do pierwszej klasy przyjęli – powiedziała Mama niebezpiecznie przeciągając strunę.
- Bo wtedy nie było tyt – odpowiedziała rezolutnie Młoda, patrząc na mnie z rozbrajającym bananem na twarzy.
No tak. Przecież jak ja szłam do pierwszej klasy, to w przydomowym ogródku hasały beztrosko dinozaury….
- Były, tylko słodyczy w sklepach nie było – mruknęłam pod nosem.
- A potem nawet dobranocki w telewizji – parsknęła śmiechem Mama.
- Widzisz, a teraz w sklepach jest wszystko – uśmiechnęła się jeszcze szerzej Młoda. – I mama mi na pewno kupi – dodała, kładąc akcent na „na pewno”.
- Na pewno? – podchwyciła Mama.
- No przecież. Rodzice zawsze nam kupują to co chcemy – odpowiedział za nią brat.
Spojrzałyśmy z Mamą na siebie.
- Zawsze? – spytałam z przekąsem.
- Właściwie to nie, bo czasem jesteśmy niegrzeczni. Ale wiesz, to tylko czasem – dodał marszcząc nos.
Rozumiem, czyli ja miałam to szczęście wstrzelić się w te dwa tygodnie, kiedy trwało owo „czasem”…

Trudno wytłumaczyć dzieciom, że pieniądze to nie wszystko. Choć one doskonale sobie zdają sprawę, że bez pieniędzy wielu rzeczy by nie mieli. Kilka dni temu Młody kombinował, jakby to było fajnie, jakby na świecie nie było pieniędzy, bo każdy wszedłby do sklepu i wziął co mu potrzeba. Trudno mu było zrozumieć, że wtedy nawet sklepów by nie było. Oj, nagłówkowała się ciocia, żeby mu sprzedać trochę wiadomości na ten temat i nie zrobić tego za mądrze, tylko tak dla 8-latka. Ale załapał. Stwierdził nawet, że ten co wymyślił pieniądze, to jakiś mądry musiał być.
A ja jak była mała, to chciałam, żeby pieniądze rosły na drzewach…




29 komentarzy:

  1. ulka102@poczta.onet.eu25 sierpnia 2009 22:10

    O pieniądzach !To doprawdy, nie do wiaryruble, funty ,czy dolary,żądzą teraz całym światem.Pieniądz ! Pieniądz ! Nic poza tym !Czy w urzędzie, czy w szpitalu,wszędzie słychać szelest szmalu.Nawet w sądzie i policji,nigdzie nie ma prohibicji.Życie ,śmierć ,czy miłość ,zdradawszystko cenę swą posiada.Pieniądz ! Pieniądz ! Rządzi światem !Tylko on i nic poza tym ? Ale oczywiście Tyta to mus. Uleczka

    OdpowiedzUsuń
  2. ooo tyta:)))Syn Mojej Kuzynki idzie do pierwszej klasy i też ostatnio pojawił się problem tyty .jaka wielkość przede wszystkim,bo słyszałam,że może być..wielkości dziecka:)u nas nie ma tego zwyczaju.a kasa?pffff.staram się unikać tematu:))))

    OdpowiedzUsuń
  3. Witam po długiej nieobecności, przeczytałem wszystkie wspomnienia z Korfu i pozostałe notki ale skomentuje raz bo czasu ciągle nie ma tyle ile potrzeba :) Wspomnienia z Grecji wspaniałe, od razu przypomniałem sobie zeszłoroczny wyjazd a od paru dni ciągle nachodzi mnie myśl, że w zeszłym roku w tym czasie tam właśnie odpoczywałem i jak było pięknie :) Dobrze, że mamy wspomnienia bo bez nich byli byśmy wyjątkowo ubodzy. Co do "kupi się" i pieniędzy na drzewach, cóż to znak czasu i komercjalizacji życia. Dzieci pierwsze co widzą to reklamy i tych zadowolonych ludzi kupujących ten cały, reklamowany szajs, a o pieniądzach w reklamie się nie mówi więc to jest jakby zupełnie nieważny element, który mają rodzice a dostają go za te codzienne wyjścia z domu :) Słabe te czasy i słabe wspomnienia z nich będą miały te współczesne dzieci. Pozdrawiam serdecznie i mam nadzieję, że już zaczynam się ogarniać :)

    OdpowiedzUsuń
  4. arianka@poczta.onet.eu26 sierpnia 2009 01:41

    Dzieci nie mają na ogół poczucia wartości pieniądza. Chcą mieć wszystko to, co mają ich koleżanki lub koledzy z bogatszych domów, których rodziców stać na zaspokajanie dowolnego kjaprysu swoich pociech. I tak zdążyłam przeżyć epidemię Nintendo, niedawno zaś epiedemię IPodo. Takie cacka potrafią kosztować po 200-300 Euro/800-1200 PLN. Nie ustąpiłam. Ale i tak walka była długa, a jak trudno było wytłumaczyć, że te gadżety są całkowicie zbędne w szkolnym życiu i lepiej czytać książki. Czy my naprawdę mamy jeszcze wpływ wychowawczy na nasze dzieci, czy też chowają je inne autorytety, np: koledzy z klasy. Czasami myślę, że jednak szkolni koledzy mają większy wpływ.

    OdpowiedzUsuń
  5. Oczywiście, że mus:) Pewnie, że będzie, nie wierzę w to, by Brat wysłał ją pierwszego września do szkoły bez tyty:) Chyba by trzeba powtarzać rozpoczęcie roku ekstra dla niej, hihi:)) W końcu tyta to taka nasza tradycja;)

    OdpowiedzUsuń
  6. Też to słyszałam - podobno niektórre nawet są większe od właścicieli.. No ale to już przesada..

    OdpowiedzUsuń
  7. Witam serdecznie:) Wspomnienia to bardzo fajna rzecz, ale jak z wszystkim, trzeba je sobie odpowiednio dozowac, żeby się nie zakręcić na całego. Z przyjemnością wracam do tej korfickiej bajki, zwłaszcza, gdy za oknem taka piękna pogoda jak dziś...Chyba każdy ma po wakacjach niewielki problem z ustawieniem się do pionu, więc doskonale rozumiem co się z Tobą dzieje:)Pozdrawiam:))

    OdpowiedzUsuń
  8. Rówieśnicy bez wątpienia mają ogromny wpływ na młodego człowieka. Nawet większy niż dorosły, w tym także rodzic. Ale przecież wychowywanie dzieci zaczyna się od ich urodzenia i zanim taki berbeć trafi do szkoły, gdzie zaczną go urabiać koledzy - kręgosłup moralny i podstawowe zasady zachowania powinien mieć już ukształtowane przez rodziców. Do końca życia nabywamy pewnych zachowań wynikających z towarzystwa, w jakim się obracamy i wielu innych czynników. Ale jak mówi stare przysłowie "Czym skorupka za młodu nasiąknie..."Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
  9. Wychowywanie dzieci nie jest zadaniem prostym! Otaczający świat niesie ze sobą wystarczająco wiele białego szumu, aby nasze wysiłki zniweczyć. Owszem, w domu panuje porządek, egzekwujemy podstawowe normy kulturowe, dostarczamy odpowiednio dozowanej dawki mistycyzmu (ale bez nadmiernej przesady), wzorem żydów staramy się wciągać dzieci w teozopficzno-filozoficzne dysputy na ich poziomie nad tematami, których bez liku dostarcza stara, sptrawdzona Biblia hebrajska. A mimo to, napór środowiska jest tak potwornie silny, że aż się lękam, czy moje dzieci nie zaczną przybierać masek, jedną w domu, drugą na zewnątrz. Komunizm przyniósł nam jedno ogromne nieszczęście: jako społeczeństwo okropnie schamieliśmy. Zanikły normy moralne i obyczajowe na wielu obszarach. Ludzie zapominają się do siebie przyjaźnie uśmiechnąć, powiedzieć nie tylko dzień dobry, ale i coś miłego, przepuścić w drzwiach. A co dopiero mówić o sprawach poważnych, o uczciwości w sferze finansowej, o myśleniu o przyszłości ... Na te wszystkie zachowania patrzą nasze dzieci. Widzą je już w przedszkolu, potem w szkole. I co z tego, że polskie szkoły wyższe dosłownie produkują licencjaty i magisteria, skoro w ślad za tym nie idzie integracja społeczna ku dobremu. A bez tego nie udówigniemy ciężaru niezbędnej przemiany! Wniosek dla mnie prosty: współpracy, szacunku dla odmiennego zdania, kultury uczyć nam trzeba dzieci już w przedszkolu. Jak sądzisz?

    OdpowiedzUsuń
  10. Pion to jedna sprawa a druga to że zaraz po urlopie miałem dwa tygodnie remont w domu i życie na gruzach nie powoduje specjalnej euforii, nie mówiąc juz o montowaniu potem wszelkich urządzeń jakie się nagromadziło przez wiele lat mieszkania :/ Pozdrawiam jeszcze z niedokończonego w 100% gniazda :)))

    OdpowiedzUsuń
  11. Chciałam się włączyć do dyskusji o wpływie kolegów i środowiska na nasze dzieci. Myślę,że to też zależy od charakteru dziecka, Ja z moimi takich problemów nie miałam ,bo to silne charaktery i do dziś mają własne zdanie ,i nie tak prędko im wciskać kity. Uleczka

    OdpowiedzUsuń
  12. Remont... Czyli to co mnie czeka, a co odwlekam ile się da i zawsze jakaś mądra wymówka się ku temu znajdzie... No ale co się odwlecze itd... Najbardziej jednak z remontów lubię ten moment, gdy już wszystko stoi na swoim miejscu (lub na z góry upatrzonej pozycji..), rozsiadam się na fotelu i myślę sobie "Nooo!". Ale na to "Nooo!" to ja jeszcze sobie poczekam az mi natchnienie na wywracanie mieszkania do góry nogami przyjdzie:)

    OdpowiedzUsuń
  13. Ten, kto twierdzi, że wychowywanie dzieci to prosta sprawa, jest w ogromnym błędzie. Ja póki co wychowuję obce dzieci. A raczej próbuję im pokazać inne wzorce zachowań niż te, które w większosci wynoszą z domów rodzinnych. Wiem, że to nie to samo co wpajanie maluchowi zasad postępowania. Ja jestem w tym momencie owym "czynnikiem środowiskowym". I jeżeli cokolwiek z mojej paplaniny zostanie im w głowach i skorzystają z niej w swym życiu, będę się cieszyc. Jeżeli nie - przynajmniej z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że próbowałam.Zwróciłaś uwagę na bardzo ważną sprawę. Wiesz, że przez obcokrajowców jesteśmy postrzegani jako narod ponuraków? Uśmiech, życzliwość, otwartość na drugiego człowieka.. Masz rację - takie postawy dziecko winno wyssać niemal z mlekiem matki. Ale co zrobić gdy w domu nie ma takich wzorców, bo wszyscy na wszystkich się boczą, martwią o przysłowiowe jutro itd? Żyjemy w czasach, gdy rodzice niemal nie mają czasu dla własnych dzieci, bo praca, bo coś tam... Wychowywanie dzieci zrzucają na karby żłobka, przedszkola, szkoły i w efekcie nie znają nawet własnych dzieci... Te kilka godzin w ciągu dnia, które z nimi spędzają, to zaledwie minimum z minimum. I dzieci naprawdę zakładają maski. I robią to swietnie. Widzę to niemal codziennie. Tak, być może generalizuję, ale niestety często tak jest.

    OdpowiedzUsuń
  14. Oczywiście Uleczko. Jak ktoś będzie podatny na wpływ otoczenia, to choćby nie wiem z jakiej, jak to się mówi, rodziny pochodził - pójdzie przez życie według drogowskazów dostarczonych przez otoczenie. A jak ma silny charakter, to wybierze to co jest zgodne z jego sposobem patrzenia na świat i albo skorzysta z podpowiedzi kolegów, albo nie.

    OdpowiedzUsuń
  15. ~postautoportret26 sierpnia 2009 18:55

    Świetny pomysł...pieniądze na drzewach...ja bardzo proszę...hi hi hi...Najlepiej w banknotach 100 $ ... pozdrawiam serdecznie...

    OdpowiedzUsuń
  16. ok, odstąpię Ci jedną sadzonkę;)

    OdpowiedzUsuń
  17. Uleczko! Podniosłaś ważną sprawę. Ciekawe, że mój synek, pomimo, że staramy się dostarczać mu dobre i sprawdzone wzorce mimo wszystko życzliwym okiem przygląda się rozmaitym drapichrustom. Nie chcę powiedzieć - chuliganom, ale strasznie imponują mu chłopcy-andrusy i też by taki chciał być, jak oni. Ile to kosztuje, aby wyjaśnić mu, że nie tędy prowadzi droga!

    OdpowiedzUsuń
  18. Dzieci rodzą się różne. Fascynujące i ciekawe jest to, że ich psychika od samego początku, od pierwszego właściwie dnia jest czymś niepowtarzalnym i indywidualnym. Znam dzieci płaczliwe i lękliwe, ale i takie, które są od początku bardzo energiczne i dobrze wiedzą, czego w życiu chcą. Te cechy z wiekiem ulegają wzmocnieniu, ale jakoś nie spotkałam się z sytuacją, aby osoby słabe fizycznie i psychicznie już w dzieciństwie stawały się mocne w dorosłym życiu. Tak, że prawie od początku można z dużym prawdopodobieństwem wskazać, kto sobie poradzi w życiu, a kto może mieć kłopoty. W domu rodzinnym dziecko powinno otrzymać podstawy kultury osobistej i dobrego wychowania: dzień dobry, przepraszam, poproszę, itd. Jeżeli w domu rodzinnym nie używa się takiej etykiety, to rzeczywiście jest kłopot bo szkoła tego nie nauczy. Szkoła powinna dać podstawy wiedzy i umiejętność kojarzenia faktów, myślenia, ale także integrować dzieci od przedszkola do egzaminu dojrzałości. Nie wiem, wydaje mi się, że na szkołę nałożono zbyt wiele obowiązków, nie dając dostatecznej pomocy do ich wypełnienia. Tymczasem integracja to umiejętność wspólnego, grupowego, spontanicznego organizowania się do rozwiązywania rozmaitych zadań. W ramach takich ćwiczeń integracyjnych dzieci powinny uczyć się doceniać tych, którzy nimi kierują, a także być dumne z wykonywania zadań szczegółowych, może mniej ważnych w hierarchii niż zarządzanie całością, ale niezbędnych, aby dane zadanie wykonać. Kiedyś Akademia Rakowska była sławna z tego, że główny nacisk kładziono nie na scholastykę i powoływanie się na autorytety, ale na samodzielne, analityczne myślenie. Gdybym miała dzisiaj formułować program ariańskiej rakowskiej Akademii położyłabym nacisk właśnie na integrację i zespołowe rozwiązywanie problemów w atmosferze wolnej od kłótni i zazdrości. Samodzielne myślenie to w XXI wieku cenna rzecz, ale niewystarczająca, aby osiągnąć sukces osobisty lub/i przemienić społeczeństwo.

    OdpowiedzUsuń
  19. Witaj Ewutku, to kolejny zmałpowany zwyczaj u nas.A nie powinna być owa tyta raczej pełna owoców i soczków owocowych? Pewien kraj w Europie trafił po rozum do głowy i zaczyna wychów dzieci bez cukru.Wszystkie produkty dla dzieci są niesłodzone, bo ponoć dzieci się uzależniają od cukru. A soki ze słodkich owoców to nawet rozwadniają. Co do tematu dzieci i pieniądze- mnie wmawiano,że pieniądze to rzecz brudna i dzieci nie powinny sie nimi zajmować.Ani ich dotykać.A ja wierzyłam w to i to dość długo.Milego Ewutku, :)

    OdpowiedzUsuń
  20. Hmm... U nas na Śląsku tyty to długa tradycja... poniemiecka pewnie... A z tymi owocami to całkiem dobry pomysł, tylko pewnie jeszcze dużo wody w Wiśle upłynie zanim dzieci przestaną być od małego wychowywane na chipsach, paluszkach, cukierkach itd...Ściskam serdecznie:)

    OdpowiedzUsuń
  21. Witaj, nie słyszałam o tym zwyczaju i powiem szczerze, ze ta wersja zdrowa, owocowo-warzywna bardziej mi się podoba, ale wiem co to znaczy przymus środowiskowy, wiec szykujcie tyty dla pierwszaków, im większe tym lepiej, pełne cukierków, czekoladek, wafelków, a może i banana da sie przemycic.

    OdpowiedzUsuń
  22. Na szczęście to nie mój problem, tylko Brata, ale o tym bananie to ja pomyślę:) Mała się zdziwi, hihi:)))

    OdpowiedzUsuń
  23. Ależ to normalnie zachowanie dziecka. W domu widzi pewne normy zachowania i stosuje się do nich, gdyz wszyscy wokół tak a nie inaczej postępują. Ale oto obok niego pojawia się cos nowego, czego nie ma w domu. I to go fascynuje, pociąga, podoba mu się. Wyciąga rękę po tzw. zakazany owoc - a te jak wiemy nęcą najbardziej. I jedyne co zostaje rodzicom w tym momencie to cierpliwie tłumaczyć i pokazywać skutki takich a nie innych zachowań - co pewnie ciągle robicie.To tak jak tłumaczy się małemu dziecku, żeby nie wkładało paluszków do ognia, bo się oparzy. Ale mały uparciuch i tak będzie je tam pchał, bo póki się nie oparzy, nie zrozumie, że to naprawdę boli...Więcej się nie wymądrzam:) Jak będę mieć własne dzieci to pewnie będę mieć coś więcej do powiedzenia na ten temat;)Pozdrawiam serdecznie:)))

    OdpowiedzUsuń
  24. Ciekawe, co powiesz, jak Młody dojdzie do wniosku, że wakacje powinny trwać 10 miesięcy a szkoła dwa miesiące. To są marzenia większości dzieci.Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  25. Co powiem? Uśmiechnę się:) Zwłaszcza, że moje tegoroczne wakacje trwają 14 miesięcy (z czego dwa już minęły...). I rozumiem takie dziecięce marzenia, przecież sama takowe miałam kiedyś, hihi:))Pozdrawiam ciepło:)

    OdpowiedzUsuń
  26. Ufff, ufff.. dobrze, że u mnie nie ma tradycji tyt :-))

    OdpowiedzUsuń
  27. Dziwne, prawda? Nawet nie wiem skąd się taka tradycja wzięła. I choć wszyscy narzekają, że to dodatkowy wydatek - niemal każdy pierwszak maszeruje do szkoły z tytą... I tak to pamięta przez całe życie, że swoje dziecko też z tytą do szkoły posyła... a ja nie miałam... Ale dostałam tytę jak zaczęłam pracę w szkole:) Hihi:)) Dostałam pierwszego września rano tytę:))

    OdpowiedzUsuń
  28. Hmm, no jakby tak pomyśleć, to.. małolaty bez tyt by się obeszły, ale nauczyciele zdecydowanie powinni je dostawać. Na osłodę, bo przecież praca w szkole to sama gorycz ;-)))

    OdpowiedzUsuń
  29. Ale ta tyta musiałaby być naprawdę wielka, by zawartych tam słodyczy starczyło do czerwca:))

    OdpowiedzUsuń